czwartek, 1 listopada 2018

Osiemnaście


Hermiona mimo, że położyła się ostatecznie dość późną nocą obudziła się bardzo wcześnie. Zegarek wskazywał zaledwie kilka minut po piątej rano. Przez chwilę tępo wpatrywała się w sufit, kalkulując jak duże ma jeszcze szanse na zmrużenie oczu przed rozpoczęciem tego intensywnego dnia. Westchnęła stwierdzając, że znikome. Jej myśli znów powędrowały do wspomnienia wczorajszego śpiewu pewnego blondyna, którego kiedyś tak bardzo nienawidziła. Nie wiedziała jak opisać emocje, które wczoraj czuła. To rozluźnienie, spokój, wyciszenie i czystą radość, na wspomnienie której sama do siebie się uśmiechała. Bała się tego, co ten chłopak robi z jej myślami. Nie przypominało to żadnego uczucia, jakie było jej znane do tej pory. Nie przypominało to jakiejkolwiek szablonowej relacji - ani znajomości czy sympatii, ani przyjaźni, ani niechęci czy nienawiści. To było wszystkim tym za razem i jednocześnie niczym z wymienionych wyżej.

Przeciągnęła się, leżąc na plecach i mrucząc przy tym pod nosem niczym leniwa kotka. Podniosła się, a stopy zsunęła na puchaty, niewielki dywan leżący obok łóżka. Zerknęła na swoje odbicie w lustrze stojącym w rogu pokoju i przeczesała dłonią kręcone włosy sięgające talii. Spała w za dużej na nią,męskiej koszulce - nie pamiętała już czyja dokładnie była, bo od trzech lat regularnie wyciągała je z szafy Ronowi lub Harry'emu, lubiąc przestrzeń i swobodę, jakie dają. Spojrzała przez okno na rozstawiony wczoraj namiot weselny, w którym miała się odbyć dzisiejsza uroczystość i zdała sobie sprawę, że zupełnie zapomniała o sukience na dzisiejsze popołudnie.

Podbiegła do biurka, na którym leżała jej mała, brązowa torebka z frędzlami, której wnętrze dzięki zaklęciu zmniejszająco-zwiększającemu miało zapewne rozmiar pokoju, w którym aktualnie przebywała. W szafie stojącej pod ścianą leżała zaledwie jej zapasowa piżama i jeden ręcznik, ponieważ wszystko, co się dało miała od kilku dni spakowane do wyjazdu. Ubrania wyciągała na bieżąco z torebki właśnie i w tej chwili przeklinała siebie za to posunięcie. Przebierała ręką szukając czegokolwiek, co nadałoby się na dziś, jednak wiedziała, że najprawdopodobniej przyjdzie jej się ratować klasyczną transmutacją. Wyciągnęła z torebki swoją swetrową, grubą sukienkę i zapasowe trampki. Usiadła po turecku na łóżku, wyciągnęła swoją różdżkę i skupiła się najlepiej, jak potrafiła. Buty po chwili stały się złotymi, wysokimi na dziewięć centymetrów obcasami, a swetrowa sukienka przybrała kolor ciemnozielonej sukni sięgającej jej do kolan i podkreślającej jej zgrabne łydki. Tiulowe, luźne rękawy sukienki współgrały z dekoltem w serek i z głębokim wycięciem na plecach. Była z siebie dumna – dawno już nie transmutowała swojej garderoby. Siostry Patil na szóstym roku często wypytywały ją o jej ubrania: ciepłe swetry czy sukienki z koronką, zakładane na wyjścia – w rzeczywistości swetry były dwa, a sukienka jedna, tylko wyobraźni w tej rozczochranej głowie było sporo. Zaklęcie nie działało wiecznie, co prawda, bo około dwadzieścia godzin, ale tyle zawsze jej wystarczało z zapasem.

Zlustrowała sukienkę jeszcze raz wzrokiem. Nie zawsze to, co miała w głowie udało jej się przełożyć na praktykę. W dłoniach trzymała ciemnozieloną kieckę i złote buty. Ciemnozieloną. W głowie miała coś pomiędzy brązem a bordo. Wiedziała, że zielenie i ciemniejsze ciepłe odcienie są jej kolorami - zawsze ładnie podkreślały jej brązowe tęczówki i loki, ale nie spodziewała się tego koloru dzisiaj.
Odwiesiła sukienkę na wieszak, a sam wieszak zahaczyła o drzwi szafy, aby się nieco rozprostowała (mugolski nawyk) i zaczęła kompletować rzeczy niezbędne do porannego prysznica, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Podeszła do nich cicho i złapała za klamkę.
- Tak myślałem, że nie śpisz - zza drzwi wyłoniły się rozczochrane, czarne włosy Harry'ego. - Mogę? - Zapytał, patrząc na nią niepewnie.
- Jasne, wchodź - uchyliła przed nim drzwi i zamknęła je za nim. - Wszystko w porządku? - Spytała nieufnie, siadając naprzeciw Wybrańca na łóżku.
- Miona, miałem sen... - Harry przetarł dłońmi twarz i zmierzwił swoje włosy.
- Harry, miałeś to kontrolować. Miałeś się uczyć od Dracona...
- Miałem sen właśnie o nim, Hermiono - przerwał jej, spoglądając w jej zdenerwowane oczy. Zmarszczyła brwi. Obiecał jej, że będzie ćwiczył, że będzie przykładał do tego większą uwagę. Wiedział, jakie to ważne.
- Co Ci się śniło?
- Że go zabiłem.
Zapadła między nimi gęsta cisza. Brunetka spojrzała na przyjaciela lekko przerażona - wiedziała, że gdyby to był normalny koszmar to Harry nie wpadłby do niej o piątej rano, rozchwiany emocjonalnie z powodu Malfoya. Nie wspominając o tym, że zapewne z tego też powodu zostawił śpiącą już teraz samotnie Ginny we własnym łóżku.
- To nie był normalny sen, Hermiono... Ja... Ja czułem się, jakby to się miało wydarzyć naprawdę... A on... On tylko powiedział, że nigdy nie mogę zapomnieć o tym, co się wydarzyło w lutym i patrzył na mnie tak... jakby był przygotowany, jakby wiedział...
- Harry...
- Rzuciłem na niego Avadę. Musiałem. Płakałem. Czułem to wszystko, czułem wiatr na twarzy i zapach lasu, jakbym tam był. Bardziej niż jak byłem Nagini na piątym roku i atakowałem pana Weasleya... Miona... Ja... - Wybraniec ukrył twarz w dłoniach. - Merlinie, brzmię jak pieprzona Trelawney i jej jebane fusy jaśminowe. Przepraszam... - wyszeptał i spojrzał na nią. Wzrok miał spanikowany, a z oczu poleciało mu kilka łez.
- Harry - przytuliła przyjaciela - pamiętaj, że to, co jest w Twojej głowie nie zawsze musi się sprawdzić. Poza tym - zaczęła cicho - mam wrażenie, że to nie wizja zabijania Malfoya cię tak wytrąciła z rytmu...
- Nie, Miona. Wytrąciło mnie to, że ja naprawdę nie chcę, żeby on zginął...
To zdanie zawisło między nimi i wybrzmiewało w ich uszach niczym echo.
- Hermiono - zwrócił się cicho do brunetki - to nie mógł być Riddle. Riddle nie wie, gdzie jest Malfoy. Draco zaginął i jest poszukiwany jako największy zdrajca obu wojen. To nie był Czarny Pan... To było coś zupełnie innego...
- Harry, spójrz na mnie - złapała przyjaciela za policzki i skierowała jego twarz naprzeciwko swojej - do lutego mamy jeszcze pół roku. Jeśli coś niepokojącego wydarzy się w lutym to będziemy się zastanawiać. Na ten moment po prostu o tym zapomnij. Musimy się skupić na innych, dużo ważniejszych rzeczach. W porządku?
- Dziękuję... - wydusił z siebie po cichym westchnieniu zielonooki, po czym pocałował przyjaciółkę w czoło i po cichu wrócił do siebie, zostawiając ją z milionem myśli.








Dracon transmutował ponownie swoje najbardziej wyjściowe spodnie, koszulkę i kurtkę jeansową w elegancki smoking. Ponownie, bo - jak się okazało - Fred i George, którzy załatwiali włosy od mugoli z sąsiedniej wioski niezbyt wzięli sobie do serca jego warunek o "przystojnym" materiale do eliksiru - musiał sporo zwiększyć swoje wcześniej przetransmutowane ubrania ponieważ jego najnowsza, ruda wersja miała - o zgrozo - nadwagę i była o pół głowy niższa od niego. Podobno Potter miał wyglądać jeszcze gorzej, a wszystko przez to, że "z rudych nie bardzo było w czym wybierać". Cóż - będzie im łatwiej wtopić się w tłum.
Rozejrzał się po pomieszczeniu - oddał Granger do spakowania już wszystko, poza tym, co miał na sobie oraz poza gitarą. Instrument czekał już w pokrowcu, aż trafi w ręce Gryfonki. Uważał jej naciski w temacie zakończenia pakowania w dniu dzisiejszym za lekką paranoję, a z drugiej strony szanował tę decyzję za roztropność. Nie można było wykluczyć tego, że mogła mieć rację.
Na biurku został tylko krótki list z podziękowaniami do Państwa Weasleyów, który zaczarował tak, aby zniknął z tego pomieszczenia i znalazł się w ich sypialni pod poduszką w momencie, gdy opuści tę posesję. Jeśli nic się dziś nie wydarzy po prostu pozostanie tam, gdzie aktualnie leży. Był tym ludziom wdzięczny. Nie miałby czelności prosić, aby mu zaufali tak po prostu, ale zrobili to sami. To znaczyło dla niego więcej niż to, jak komfortowe stworzyli mu u siebie warunki do życia mimo, że nie mieli takiego obowiązku i mogli mu odmówić. Chciał im zapłacić za pobyt, odwdzięczyć się chociaż finansowo mimo, że nie miał za wiele własnych funduszy, jakie mu zostały (jak na jego standardy, oczywiście). Nie przyjęli od niego pieniędzy. Obiecał sobie, że jeśli przeżyje to osobiście przypilnuje, aby odwdzięczyć im się tak, jak odwdzięcza się prawdziwy arystokrata.
Zamknął za sobą drzwi pokoju po czym zrobił kilka kroków w kierunku pokoju Gryfonki i zapukał cicho. Po usłyszeniu "proszę" nacisnął klamkę i wszedł do środka z gitarą w ręce.
- Granger, przyniosłem Ci... - Urwał w pół zdania, bo zobaczył jak ubrana w ciemnozieloną sukienkę zakłada na stopy obcasy. Gdy się pochylała w ten sposób miał dobry widok nie tylko na wycięcie na plecach, ale też na biust.
- Malfoy, powiem Ci szczerze - nie przerywając zapinania butów omiotła go wzrokiem i próbowała powstrzymać śmiech - że wolę Cię w twoim mniej męskim kolorze włosów.
- To nie jest zabawne - mruknął do niej zirytowany. Lubił być sobą. Nie lubił być rudy. Tej nowej rzeczy dziś nauczył się o sobie. - Gdzie mogę Ci przekazać moje dziecko? - Wskazał na instrument, który trzymał w ręce.
- Zmniejsz ją i schowaj do torebki - wskazała ręką w stronę biurka i zaczęła przed lusterkiem walczyć z włosami.
Posłusznie zrobił co kazała w duchu podziwiając ją za to, jak zaawansowanej magii użyła powiększając do tak dużych rozmiarów wnętrze tej niepozornej torebki. A jeszcze bardziej podziwiał ją za to, że nie wrzuciła wszystkiego tak po prostu do środka - on nie miałby cierpliwości układać tej sterty ubrań, książek i miliona innych rzeczy.
Z rozmyślań wyrwało go jej westchnienie i jęk pełen irytacji. Zaczął więc obserwować jak nieudolnie mocuje się z puklami włosów próbując z nimi zrobić cokolwiek tak, aby odsłonić wyeksponowane w sukience plecy.
Draco podszedł do niej powoli. Obserwowała jego ruchy w lustrze i czuła się nieswojo, gdy wiedziała, że ten średnio-pociągający rudy mężczyzna skrywa w sobie hipnotyzujące, stalowoszare oczy. Ślizgon stanął za nią, wpatrując się w jej oczy odbijające się w lustrze. Mimo, że miała na sobie obcasy, a on zmalał o głowę to nadal górował nad nią wzrostem.
- Pozwolisz...? - Zapytał ją na tyle cicho, że tylko skinęła głową - nieufnie i niepewnie, lecz ze zrezygnowaną miną. Jego głos brzmiał jak Draco, ale nie wyglądał jak Draco. Jego-nie jego dłonie sięgnęły w kierunku jej włosów. Musnął jej szyję, gdy odgarniał wszystkie pukle do tyłu tak, aby swobodnie spływały po plecach. Zadrżała.
Zawdzięczał swojej matce naprawdę wiele, jednak jego koleżanki kochały go za to, że znał zaklęcie przekazywane z pokolenia na pokolenie w damskiej linii rodziny Malfoyów, co również było sprawką jego matki. Jednym, powolnym ruchem różdżki przesunął od czubka głowy brunetki do końca jej włosów niewerbalnym zaklęciem wyczarowując biały, błyszczący niczym brokat dym, który pachniał kwitnącą magnolią. Gdy skończył, obserwował w odbiciu jak Hermiona z otwartymi oczami wpatruje się w to, jak dym osiada na jej włosach prostując ich fakturę, a następnie zwijając je w najbardziej estetyczne, delikatne fale, jakie dane jej było zobaczyć na swojej głowie.
- Jakim cudem..?
Uśmiechnął się tylko cwanie pod nosem (jego aktualna ruda wersja nie robiła tego tak seksownie, jak on, niestety) i odgarnął jej włosy układając je po jednej stronie i pozwalając, aby swobodnie spływały po jej prawym ramieniu, odsłaniając plecy.
- Nie dowiesz się, Granger. I nawet mnie o to nie proś - musnął ponownie jej kark, cofając dłonie i wyszeptał w jej stronę wiedząc, że doskonale słyszy, mimo jego cichego głosu. - Jakbyś szukała kuzyna Bena, to będę się krzątał gdzieś przy fortepianie a potem usiądę przy stoliku tuż obok Ciebie.
Uniósł jedną brew widząc, że praktycznie go nie słucha, wpatrzona w swoje odbicie.
- Jeśli chcesz mnie rozkochać, moja droga, to ciemnozielona kiecka nie wystarczy - tak, powiedział to specjalnie. I złośliwie. - Chociaż nie ukrywam, Granger, że ładniejszej niż dzisiaj jeszcze Cię nie widziałem.
Powiedział to po to, aby zobaczyć jak otwiera usta z wrażenia i nie wie, co ma odpowiedzieć, i mimo tego, że ma ochotę go zwyzywać i skrzyczeć po tym tekście, to brakuje jej słów. Uwielbiał tę mieszankę uczuć na jej twarzy - oburzenia i wstydu jednocześnie.
Wyszedł tak po prostu, zostawiając ją zszokowaną przed lusterkiem.







Trzeba przyznać, że siostra Fleur oraz Ginny i Hermiona zrobiły kawał dobrej roboty w temacie wystroju uroczystości. Jak na gust Dracona był odrobinę zbyt delikatny, słodki i cukierkowy - wszędzie, gdzie się dało białe róże komponowały się z lawendą oraz z fioletową, różową i białą eustomą. Zapach kwiatów unosił się w powietrzu i delikatnie drażnił nozdrza. Rzędy biało-złotych krzeseł rozstawiono po obu stronach długiego, różowo-lawendowego dywanu rozwiniętego przez całą długość namiotu. Obstawiał, że Granger obmyśliła jedno z genialnych zaklęć i po ceremonii jednym ruchem różki zamierzała przystosować namiot do imprezy weselnej - nie mylił się, bo w istocie Hermiona miała właśnie taki plan.
- Ben! - Usłyszał, jak z oddali nawołuje go Bill, który jako jeden z nielicznych wiedział, że on, to Malfoy, a nie kolejny Weasley. - Fortepian rozstawiony jest w tamtym miejscu. Podobno Hermiona już zajęła się szczegółami nagłośnienia. Stary - złapał go w kumpelskim geście za ramię - naprawdę Ci dziękuję.
- Prezent to prezent, Weasley - uśmiechnął się lekko do zestresowanego Pana Młodego. Właściwie to nie wiedział, czy cokolwiek do rudego dotarło, bo niemal natychmiast zaaferował się kolejnym przybyłym gościem.
Malfoy w rudym wydaniu udał się na swoje miejsce, które zaszczytnie czekało na niego tuż obok ołtarza. Na białym fortepianie leżała pasująca kolorystycznie wiązanka kwiatów. I wtedy odkrył w sobie to uczucie, które odkąd wyszedł z Nory na świeże powietrze łaskotało jego wnętrzności w lekkim napięciu. Stresował się. Odetchnął głęboko, próbując uspokoić to nieznane mu uczucie - uwielbiał występy publiczne, choć nigdy nie występował w ten sposób.
Przywołał do siebie wspomnienie pewnej, uśmiechniętej Gryfonki, która wpatrywała się w niego wczorajszego wieczoru z tak nieodgadnioną paletą pozytywnych emocji, gdy śpiewał. Zaczął nastrajać instrument - już odrobinę spokojniejszy. Jest w tym świetny. Wie o tym, więc musi być i będzie idealnie tak, jak sobie zaplanował.












Hermiona starała się nie zerkać narcystycznie w każdą powierzchnię, w której było widać jej odbicie, ale nie potrafiła się powstrzymać. Nigdy nie miała tak miękkich w dotyku, tak lekko i estetycznie ułożonych włosów. To, co miała dziś na głowie i jej geny wykluczało się w stu procentach.
Kilkoma ruchami różdżki zaczarowała garstkę kosmetyków, które posiadała, aby stworzyły lekki makijaż na jej twarzy - próbowała kiedyś zrobić to sama, ale wsadziła sobie szczoteczkę od tuszu do rzęs w oko i na tym skończyła się ta przygoda. Torebkę z frędzlami narzuciła na ramię dopakowując wszystko, co przyszło jej jeszcze do głowy, łącznie z ostatnimi rzeczami Harry'ego i Rona (którzy nie zapomnieli wypomnieć jej, że jest nadgorliwa i, że przesadza).

Przyjaciele na jej widok dziś otwierali usta ze zdziwienia. Ron wlepiał w nią oczy odkąd tylko zeszła do salonu i udawał, że wszystko gra, biegając za nią, jak nawiedzony i starając się prowadzić ją wszędzie pod rękę, jakby zaraz miała potknąć się o obcasy i wybić sobie zęby.
Pod namiotem pojawili się, gdy niemal wszyscy goście byli już na miejscu. Harry, pod wpływem eliksiru wielosokowego wyglądał jak niższa, trzy razy grubsza, ruda i pryszczata wersja Rona. Nie był tym zbyt uradowany, zwłaszcza po reakcji Ginny, która na widok swojego byłego chłopaka - bo oficjalnie do siebie nie wrócili - wybuchnęła takim śmiechem, że aż się popłakała. Ale, jak to ujął Draco - wtopił się w tłum. Usiadł dwa rzędy za najbliższą rodziną, gdzieś między jedną z ciotek a kuzynką Weasleyów.


Ron prowadził Hermionę pod rękę na jedno z krzeseł stojącym na samym przodzie, gdy wzrok dziewczyny napotkał wzrok kuzyna Bena, przygrywającego właśnie spokojną melodię, która miała umilić gościom czas oczekiwania na Pannę Młodą. Malfoy uśmiechnął się pod nosem tym charakterystycznym, podnoszącym w irytującym Hermionę rozbawieniu dosłownie przez chwilę, ale wystarczająco długo, aby to zarejestrowała. Delikatnie uniosła jedną brew, co Ślizgon również zauważył. Miała wrażenie, że ten gest mimiczny używa ostatnimi czasy zdecydowanie częściej, niż dotychczas. Wraz z Ronem zajęła swoje miejsca.
Bill, stojący przed czarodziejem ministerstwa, który miał przyjąć przysięgę młodych odwrócił się w kierunku Malfoya i wyciągnął przed siebie jedną dłoń, aby pokazać blondynowi jak bardzo się denerwuje - drżała jak u epileptyka.
- Uspokój się - rzucił bezgłośnie w stronę Weasleya, który chwilami zapominał, że pomiędzy napadami stresu trzeba jeszcze oddychać.
W momencie, w którym Dracon dostrzegł Fleur wychodzącą z domu powoli zakończył utwór instrumentalny i pozostawił gościom ciszę na znak, że to jest ta chwila. Gdy wybranka Billa stanęła na drugim końcu dywanu Malfoy wziął głęboki wdech, spojrzał w oczy Granger, która - chyba jako jedyna kobieta - patrzyła na niego, a nie na Pannę Młodą. Skinęła w jego stronę porozumiewawczo głową, a on przymknął oczy i dał sobie popłynąć.



(LINK)



Hermiona była zaskoczona tym, że zdecydował się postawić na głos, a nie na instrument. Uśmiechnęła się do Dracona w identyczny sposób, w który uśmiechała się do niego wczoraj wieczorem, gdy od pierwszych tonów jego głosu przebiegło jej po plecach stado ciarek. Szybkim wzrokiem zerknęła na Billa - który autentycznie miał łzy w oczach - oraz na zaskoczoną i bardzo wzruszoną Fleur, która patrzyła w oczy Billa i wsłuchiwała się w tekst piosenki Malfoya, walcząc ze łzami. Nie spodziewała się tego.

Brunetka stała tak, patrząc jak Pan młody całuje dłonie swojej przyszłej żony mówiąc jej coś tak cicho, że tylko oni mogli usłyszeć, aby po chwili spojrzeć w stronę rudego chłopaka przy instrumencie, który się do nich porozumiewawczo uśmiechnął w trakcie śpiewania. Hermiona sama zerkała co chwilę w tę samą stronę - w stronę Draco. I to na nim zdecydowała się zawiesić wzrok, gdy pokazywał, że jego głos ma siłę również w wyższych rejestrach.

W pewnej chwili usłyszała szept Rona nad uchem:
- To jakiś Weasley?
Pokiwała przecząco głową.
- Znasz tego typa?
Również pokiwała przecząco głową, udając przed przyjacielem, że nie ma o niczym pojęcia.

Gdy Draco kończył piosenkę śpiewał głosem dużo spokojniejszym, a i tak miała wrażenie, jakby cała sala chłonęła każdą nutę, każdy ton, każdy dźwięk składający się na jego szept kończący utwór. Wiedziała, że wszystkich oczaruje - nie tym, jak wygląda, a tym, co robi i jak robi. Miał dar, tak po prostu.

Ceremonia była przepiękna - płakała połowa gości, gdy Fleur łamaną angielszczyzną składała przysięgę Weasleyowi stając się pierwszą córką w tej rodzinie, która nie ma ognistych włosów. Hermiona po raz pierwszy brała udział w ślubie czarodziejów i choć nie znalazła większych różnic poza przypieczętowaniem małżeństwa różdżkami młodych to i tak była zachwycona.
Po ceremonii sprawnie wraz z Gabrielle i z Ginny przemieniły salę ślubną w salę weselną. Biegała jeszcze w tę i z powrotem dopilnowując najmniejszych szczegółów, gdy nagle Ron złapał ją za ramię w biegu.
- Miona, usiądź w końcu na tyłku i zjedz coś, bo jest siedemnasta, a Ty jesteś na czczo.
To był moment, w którym mimo, że miała ochotę zaprotestować, to uśmiechnęła się miło do troskliwego uśmiechu Rona i uznała, że go posłucha. Miał rację - z natłoku wszystkich emocji od samego rana zapomniała o śniadaniu, kawie i czymkolwiek co powinno być między porządnym obiadem a posiłkiem porannym.
Dopiero po tym, jak zajęła swoje miejsce przy stole, witając się ze wszystkimi przypomniała sobie, co rano powiedział jej Malfoy. Gwałtownie spojrzała na rudego chłopaka siedzącego obok niej, który patrząc to w talerz to na nią próbował się nie roześmiać.
- O kurde, Ben.
- Granger - spojrzał na nią, wypowiadając jej nazwisko rozbawionym tonem - miło że sobie o mnie przypomniałaś.
- Nie moja wina, że jesteś rudy, dużo tu takich.
Pamiętała, że musi postarać się nie zdemaskować chłopaka nawet przed Ronem i Harry'm.
- A od kiedy ja, moja droga - nachylił się ku niej i ściszył ton głosu - wtapiam się w tłum?
Przerwał im Wybraniec, mówiąc do Hermiony coś, co do niej nie dotarło za pierwszym razem. W każdym razie - konwersacja ogólna i życzenia dla pary młodej, gdy ta podeszła do ich stolika, rozkręciły towarzystwo na tyle, że nie musiała dywagować ze Ślizgonem sam na sam. Do momentu, w którym jedna z kuzynek porwała Rona do jednego z pierwszych tańców, Harry gdzieś zniknął, a Malfoy postanowił skorzystać z imprezy.
- Chodź, Granger. Nie będziemy siedzieć jak te kołki.
Pociągnął ją za dłoń w kierunku parkietu szybciej, niż zdążyła zaprotestować.







*





Znak życia ktoś, coś?


Można mnie znaleźć również na wattpadzie :)


PN
   

1 komentarz: