niedziela, 28 października 2018

Siedemnaście


Dracon siedział zaszyty w swoim pokoju. Ku własnemu zdziwieniu – tylko pod przykryciem osłony słuchowej. Nie potrzebował żadnej poza tą jedną. I tak nikt poza Billem Weasleyem ani Granger do niego nie miał odwagi zaglądać, a Ci – jeśli już zaglądali – to ostatnimi czasy, mimo, że bez pukania, to wiedzieli czego się spodziewać. Oboje zastygali, gdy już przekroczyli granicę zaklęcia i słyszeli jego śpiew (z czym nadal czuł się nieswojo momentami), jednak mieli tyle na głowie, że po uzyskaniu potrzebnych informacji bądź sprzętów czy jego rzeczy – w przypadku Hermiony, która zawzięcie pakowała całą czwórkę na wyprawę – znikali tak szybko, jak się pojawiali. Do ślubu i wesela został już mniej niż jeden dzień, a on siedział zakopany w arkuszach zapisanych nutami, pięciolinią oraz wierszem i wszystko co nakreślił wydawało mu się bez składu i ładu. Pluł sobie w brodę, że zgodził się na ten układ. Bill zażartował, że załatwi mu na jutro włosy jakiegoś przystojnego rudego gościa, co by było widać podobieństwo rodzinne (świetny kawał, swoją drogą…). Potter miał zostać uraczony identycznym kolorem owłosienia, tylko, że Bliznowaty nie licytował się o warunek „przystojny”. No skoro Malfoy ma zostać rudy to musi chociaż odrobinę wyglądać, na Merlina…

Wczoraj widział się z Severusem. McGonagall załatwiła mu dwie godziny z ojcem chrzestnym pod przykryciem spraw, które muszą omówić na osobności. Nie spodziewał się takiego gestu. 

Westchnął cicho, owinął się ciemnozielonym, wełnianym swetrem po czym otworzył okno na szerokość, wdychając powiew chłodnego, sierpniowego powietrza. 

Te wczorajsze dwie godziny to było dużo i mało jednocześnie. Dużo informacji w ciągu kilku chwil i zbyt mało czasu by nacieszyć się Snapem jakkolwiek. Zostały mu przekazane informacje, o których sam miał zdecydować – wybrał co przekaże, a co zachowa dla siebie. Najważniejsze dla niego było to, że poza jednym wybuchem furii Lucjusza Malfoya po nieudanej akcji przechwycenia Pottera, jego matkę nie dotknęło żadne nieszczęście. Narcyza była poturbowana, ale bez większych uszczerbków na zdrowiu – sam Severus ją doglądał i kontrolował sytuację. Chociaż tyle. 
W gronie śmierciożerców za to panowała od trzech dni atmosfera chorego podniecenia, która potwierdzała tylko, że szykują coś ogromnego. Gdy o tym myślał czuł na plecach ciarki, bo po tym co usłyszał, ta otwarta, niekryta radość w środowisku sług Voldemorta zwiastowała tylko potężne kłopoty. Przekazał tę informację Moddy’emu, McGonagall, panu Wesleyowi i Świętej Trójcy. Nowożeńców oraz Panią Weasley – z wiadomych względów - starano się chronić przed tymi informacjami, żeby nie zepsuć uroczystości grobową atmosferą.

Starał się jak najwięcej wyciągnąć od Severusa w temacie horkruksów. Dostał kilka wskazówek odnośnie przedmiotów, których Tom Riddle mógł użyć, lub miejsc, które były dla niego znaczące, jednak nadal – co przyznał nawet sam nauczyciel eliksirów – to jedna wielka zgadywanka, która przerażała nawet jego. Nie dowiedział się merytorycznie więcej niż sam już wiedział. Przerażało go to, z czym będzie musiał się zmierzyć – a skoro on się bał, to Potter zapewne sikał w gacie na samą myśl. Nawet trochę mu tego współczuł.

Końcem końców na rozmowę o jakichkolwiek uczuciach, przeżyciach i frustracjach ostatniego okresu nie zostało im dużo czasu. Dowiedział się, że to Severus musiał sprzedać informację o przeniesieniu Pottera, Mundungus po klątwie Cruciatus tylko tę informację potwierdził. Widział strach w oczach Snape’a – nie miał jednak do niego żalu. Rozumiał jak trudno gra się w tę grę. W oczach zakonu był zdrajcą, a McGonagall tolerowała go tylko ze wzlędu na to, że uratował Hermionę. Za to jako śmierciożerca był ważnym, uniżonym sługą, który nie mógł zawieść. O co mógłby mieć żal? On też modlił się, żeby go nie zrzucić z miotły, gdy skonfrontowali się podczas walki. A zakon przecież nie wiedział wszystkiego, tak naprawdę…

Rozmyślania przerwało mu pukanie do drzwi, które zostały gwałtownie otwarte bez czekania na jakąkolwiek odpowiedź. Zza drzwi wychyliły się długie, rude włosy, a dopiero potem twarz.
- Malfoy – omiotła wzrokiem pokój. Jej zdziwiony wzrok zatrzymał się przez moment na fortepianie (on naprawdę nie jest w stanie tu zostać incognito…), a potem odnalazł z powrotem jego twarz. Walczyła ze sobą, aby nie pokazać pogardy – przegrała.
- Czegoś potrzebujesz, Weasley?
- Na dole jest Minister Magii. Zamknij okno, rzuć na pokój wszystkie osłony jakie znasz. Nie ma cię tutaj.
Wyszła tak szybko jak weszła, nie siląc się na zbędne uprzejmości. Pokiwał głową, nie mogąc zmazać ironicznego uśmieszku z twarzy – ta Wiewórka zawsze miała cięty język i charakterek. Nie polubią się. Wiedział o tym. Nie, żeby mu zależało. Zamknął okno i rzucił kilka niewerbalnych zaklęć. Złapał się na tym, że lubił spokój i ciszę, jaką mu tutaj zapewniono. Opadł na łóżko, siadając po turecku, mając w ręce kilka kartek. Schylił się już siedząc i podniósł z podłogi jedno z piór. Pomrukując pod nosem zaczął skrobać po papierze, cały czas rozmyślając w jakim celu na Merlina przywiało do nory samego Ministra Magii. 

Musiał się skupić. I przyznawał sam ze sobą, że nie szło mu pisanie piosenki dla Billa. Potrafił się wczuć w jego rolę czysto emocjonalnie, ale nigdy jeszcze nie przeżył tego typu zażyłości damsko-męskiej. Był playboyem. Lubił dobry seks bez zobowiązań (z reguły tylko z jego strony), który pozwalał mu mieć ciastko i zjeść ciastko – zaspokoić zarówno potrzebę seksualną jak i tą, która błagała o życiowy spokój i porządek, a w nim nie ma miejsca na kobiecy chaos i karuzelę emocjonalną. Poza tym – nie oszukujmy się – wszyscy byli jeszcze gówniarzami, dzieciakami, które aktualnie w obliczu nadchodzącej wojny i śmierci szybko muszą dorastać, nie mając czasu na nastoletnie romanse – bo tym właśnie było dla niego bieganie za rączkę po korytarzach szkoły. Zero klasy. Nie jego styl. Poza tym każda z dziewczyn, która grzała jego łóżko była urodziwa, ale z inteligencją… cóż, nie zawsze było im po drodze. Nie, żeby były tak po prostu głupie – bo nie do końca tak było. Problem tkwił w tym, że on jest bystry, bardzo bystry. Tak obiektywnie. Mało kto zwykle nadąża za nim w górnolotnych konwersacjach, jeśli mówimy o grupie jego rówieśników, a jego dziewczyny (jeśli można je tak oficjalnie nazwać w jego mniemaniu) nawet nigdy nie starały się tego zrozumieć i nadrobić tych różnic. Identyczny problem miała i ma nadal Granger – długodystansowo nie wyrobiliby oboje z osobami, którzy nie chcą nadrabiać tej różnicy intelektualnej. Tak po prostu. Wnioskując – wielkie miłości dopiero przed nim, jeśli okaże się, że przed utratą głowy umie w ogóle poruszyć w sobie takie emocje do obcej kobiety.
Z drugiej strony – dał obietnicę upierdliwemu Weasleyowi. A skoro ma coś przypieczętować własnym nazwiskiem – nawet pod maską eliksiru wielosokowego – to musi to być dobre, bardzo dobre. 
- Cause you’re amazing just the way you are – zaśpiewał cicho pod nosem. 
Wziął głęboki oddech. Nawet jeśli wszystko mu pasowało w tej piosence melodycznie, instrumentalnie, rytmicznie i technicznie to sam nie potrafi tego ocenić jako całości. Billowi nie pokaże, bo to miała być cholerna niespodzianka, faceci w tym domu mu powiedzą mniej niż on sam wie, więc potrzebuje damskiej, niezależnej opinii.
O zgrozo. Naprawdę potrzebuje takiej opinii, jeśli to ma wypalić. Uśmiechnął się satysfakcjonująco i złośliwie do tej myśli. Zwróci się do tej, którą uwielbia drażnić w ten sposób.
- Granger…
Domyślał się, że siedziała właśnie w salonie z Ronem i Potterem w salonie. Poczeka aż skończy się przedstawienie i rozerwie się co nieco – przydatne z pożytecznym należy łączyć, prawda? Przy okazji dowie się co się wydarzyło. Musi zbierać informacje, informacje ratują dupę, jak to mawia wuj Severus.
Zaśmiał się pod nosem na wspomnienie wczorajszej „miłości” ojca chrzestnego do rudego kota Gryfonki. Snape przywykł do tej rudej kity tak bardzo, że odstąpił mu swój ulubiony fotel (na który nawet Draco nie mógł się zapuścić) i pozwala mu leżeć na blacie obok składników, gdy on sam parzy i miesza eliksiry. Severus twierdzi, że go denerwuje, ale jest zadziwiająco bystrym i złośliwym stworzeniem – trafiła kosa na kamień. To trochę tak jak blondyn i Granger. Nigdy by sam nie sądził, że przyzwyczai się do niej tak po prostu w myślach. Niecałe dwa miesiące – tyle było trzeba, żeby wszystko wywróciło się do góry nogami. 







Hermiona wróciła do swojego pokoju razem z Ronem, który od jej wyznania przed chłopakami nie odstępował jej niemal na krok. Nie wiedziała, czy ją to drażni, martwi czy rozczula – doceniała bardzo to, że się martwił i to, że się przejął, ale na Merlina, powiedziała im, że potrzebuje czasu w samotności a nie przyzwoitki, która daje jej przestrzeń tylko pod drzwiami łazienki i w trakcie ciszy nocnej.

Harry chciał posiedzieć nad zniczem, który dostał w testamencie od Dumbledore’a w samotności. Poza tym od czasu informacji, jaką dostał od Dracona widać było po Wybrańcu, że chce jak najwięcej czasu nadrobić z Ginny, która sypiała przytulona do Pottera w konspiracji przed matką od czasu, jak tylko chłopak zjawił się w Norze. Nie dziwiła mu się – nikt nie wiedział, kiedy znikną. Dotarło to do niej, gdy dzisiaj prawie skończyła ich wszystkich pakować. Byli gotowi. Brakowało jej zaledwie kilku ubrań blondyna.

- Ron, naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego dostałeś wygaszacz i czemu w ogóle Dumbledore cokolwiek Ci zapisał. Sama mam te same myśli przecież! Jeszcze ta książeczka dla dzieci…
- Miona, to na pewno ma nam w czymś pomóc. Rozgryziesz to, zrobimy to razem…
- Wiem, Ron – uśmiechnęła się do niego ciepłym, zmęczonym uśmiechem – wiesz, będę się powoli szykowała do snu. Mamy od rana mnóstwo rzeczy do zrobienia przed ślubem i no…
- Och! Jasne, jasne, rozumiem.
Chłopak trochę starał się przeciągnąć to pożegnanie w czasie.
- To do jutra, Miona – objął ją przyjacielskim ramieniem. – I nie myśl tyle! – Rzucił jeszcze przez ramię na odchodne, po czym zamknął za sobą drzwi.
Odetchnęła głęboko i opadła na łóżko. Nie wiedziała, jak ma się czuć otoczona tak dużą atencją przyjaciela. Nie umiała jednoznacznie odczytać tych sygnałów. Na szóstym roku była zazdrosna o Rona – bardzo – i na tamten moment mogła jednoznacznie stwierdzić, że jej zależy na relacji z chłopakiem na innych zasadach niż dotychczas. Ale tyle się zmieniło przez wakacje… Zdała sobie sprawę, że odsunęła na bok uczucia do Rona tak bardzo, że nie wie, czy przypadkiem nie zniknęły za sprawą ostatnich przeżyć. A nie chciała go stracić.
Westchnęła głęboko i zasłoniła twarz poduszką. W gry damsko-męskie była słabym zawodnikiem. A w świetle ostatnich przeżyć i tego, co nad nimi wisiało w ogóle nie była nimi zainteresowana. Za bardzo rozpraszają.

Dźwignęła się na nogi i zabrała z szafy piżamę, sweter, skarpetki oraz ręcznik. Dziarsko ruszyła w stronę łazienki. Gorący prysznic oczyścił nieco jej głowę. Gdy wychodziła do siebie – zawinięta w sweter i trzymająca turban z ręcznika na głowie – drzwi Malfoya uchyliły się, ukazując rozczochraną blond czuprynę, lekko podkrążone oczy i ciemnozielony sweter.
- Granger chodź – nie czekał na odpowiedź, pociągnął ją za rękę i wciągnął ją do siebie do pokoju.
- Dlaczego ty zawsze robisz takie akcje ostatnimi czasy wtedy, jak już ledwo się trzymam na nogach? – Zwróciła się w jego stronę, ziewając.
- Ale nie dostanę po mordzie?
- Nie, dzisiaj mi się nie chce.
Malfoy uniósł jedną brew i prychnął. Usiadł po turecku na jednym końcu łóżka.
- Siadaj, Granger. 
- Muszę? To pilne?
- Zawsze musisz tak marudzić?
Przewróciła oczami po czym usiadła naprzeciwko niego. Dopiero wtedy zwróciła uwagę na to, co ma na sobie Draco.
- Czy ty masz na sobie szary dres? Serio? Masz takie rzeczy w swojej szafie?
- Nie śmiej się ze mnie, bo ty wyglądasz gorzej w tym ręczniku na włosach, Granger – starał się jej dogryźć, ale i tak się zaśmiał. – Mam do Ciebie sprawę.
Hermiona zmierzyła go wzrokiem.
- I w dodatku jesteś jedyną osobą, którą mogę o to prosić.
- Poważnie?
- Poważnie.
- Więc mów.
- Bill Weasley poprosił mnie o pewną przysługę. Potrzebuję damskiej opinii – mówiąc to jednocześnie podniósł z krzesła stojącego za łóżkiem koc i nakrył nim nogi swoje i Gryfonki. Za oknem zaczął padać spory deszcz, a wiatr piszczał przy mocniejszych podmuchach. Okna – mimo, że zamknięte – nie były do końca szczelne.
- O jaką przysługę?
- Czy ty zawsze musisz wszystko wiedzieć?
- No skoro pytasz o poradę, to chciałabym.
- Będziesz musiała obejść się bez szczegółów – rzucił w jej stronę uśmiech pełen satysfakcji. On tu rozdawał karty, mała.
- Zawsze mogę stąd wyjść i tyle będziesz miał z opinii.
- Proszę bardzo, szantaże mnie nie ruszają.
Prychnęła.
- Czego potrzebujesz?
- Wiedzieć czy ta piosenka ma ręce i nogi – rzucił, po czym spojrzał jej w oczy, oczekując poważnego podejścia do sprawy. Zdziwił ją, ale po chwili z lekkim uśmiechem skinęła tylko głową na znak, że ma wolną rękę. A potem zdziwił ją jeszcze bardziej, bo tylko machnął różdżką i przywołał swoją gitarę, którą po sekundzie obejmował z uśmiechem.
Szarpnął pojedyncze struny, łapiąc je w pojedynczych miejscach, aby sprawdzić, czy instrument stroi.
- Weź proszę poprawkę na to, że jutro to będzie brzmiało tylko w akompaniamencie fortepianu.
Wypowiedział to zdanie tak, jakby naprawdę mu zależało na tym, aby zrobić dobre wrażenie. Hermiona posłusznie skinęła głową, jednak pozwoliła sobie na zarys rozbawionego, ironicznego uśmiechu.
Tym razem to Malfoy przewrócił oczami i delikatnie pokiwał z niedowierzaniem głową, zaczynając wygrywać melodię. Gryfonka znów miała wrażenie, że ma przed sobą tego beztroskiego chłopaka z Aleksandrii i tego samego, który przygrywał jej o świcie na wzgórzu przed Norą. Melodia, która wypływała z ogromną łatwością spod jego palców sprawiała, że na twarzy chłopaka zza rozczochranej i przydługiej już lekko grzywki pojawiał się ten prawdziwy, szczery uśmiech i wyraz twarzy, który uwielbiała.




Oh, her eyes, her eyes
Make the stars look like they’re not shining
Her hair, her hair
Falls perfectly without her trying
She’s so beautiful
And I tell her every day

Hermiona uśmiechnęła się naprawdę szczerze. Malfoy napisał piosenkę na prośbę Billa – czyli musiała być o Fleur, co napawało ją swego rodzaju ciepłem, gdy słuchała słów. Zwłaszcza, że wydawały się w swojej prostocie odzwierciedlać niemal słowo w słowo myśli starszego Weasleya.

Yeah
I know, I know
When I compliment her
She won't believe me

Zaśmiała się szczerze, bo wyobraziła sobie Malfoya w takiej sytuacji – toż to się nie zdarza, przecież dla każdej z kobiet jest on ósmym cudem świata. A on tylko, ku jej zdziwieniu, uśmiechnął się szerzej wiedząc, z czego szydzi Gryfonka oraz odwzajemniając jej rozbawione spojrzenie wzruszył bezradnie ramionami w żartach, kontynuując.

And it's so, it's so
Sad to think that she don’t see what I see
But every time she asks me do I look okay
I say

When I see your face
There’s not a thing that I would change
Cause you’re amazing
Just the way you are
And when you smile,
The whole world stops and stares for a while

Była pod wrażeniem. Była naprawdę pod wrażeniem szczerości tekstu i tego, jak bardzo Dracon potrafił przelać na papier skomplikowane uczucia Billa. Nie było to proste – znała ich obydwu i czuła, że radosna plątanina uczuć rudego mogła być ogromną zagadką do rozwiązania dla Malfoya, któremu do brania ślubu z kimkolwiek zawsze było daleko. Dlatego też zapewne Ślizgon potrzebuje potwierdzenia tego, czy dobrze odczytał uczucia Weasleya. Dziwne dla niej było to, że wątpi w fakt, że zrobił to bezbłędnie.

Cause girl you’re amazing
Just the way you are
Her lips, her lips
I could kiss them all day if she’d let me

Her laugh, her laugh
She hates but I think it’s so sexy
She’s so beautiful
And I tell her every day

Dracon lubił patrzeć, jak Granger czerwieni się, gdy go słucha. Tym razem sam zadbał o to, aby mieć z tego przyjemność również po swojej stronie i celowo wykorzystał gitarę, sadzając ją naprzeciwko siebie. Teraz bezczelnie patrzył jej w oczy widząc, jak się peszy, nie chcąc dać tego po sobie poznać. Podobał jej się, a ona nie chciała tego przed sobą przyznać.

Oh, you know, you know, you know
I'd never ask you to change
If perfect's what you’re searching for
Then just stay the same
So don’t even bother asking
If you look okay
You know I'll say

Wyglądał tak zadziwiająco normalnie, jak siedział z nią pod jednym kocem taki nieogarnięty, ludzki i nie-arystokracki, gdy jego długie palce czarowały gryf gitary. Jego głos unosił się w powietrzu na idealnym poziomie głośności w półmroku panującym w pokoju. Hermiona złapała się na tym, że pierwszy raz od co najmniej tygodnia po prostu się uśmiecha i jest odprężona.

When I see your face
There’s not a thing that I would change
Cause you’re amazing
Just the way you are
And when you smile,
The whole world stops and stares for a while
Cause girl you’re amazing
Just the way you are

The way you are
The way you are
Girl you’re amazing
Just the way you are

Na wyższych rejestrach jego głosu zawsze miała ciarki. Jego głos w tym utworze po prostu się do niej śmiał. Miała wrażenie, że ile razy nie będzie go słyszeć to i tak zawsze będzie potrzebowała czasu na otrząśnięcie się z szoku. Bo ten chłopak – po raz kolejny to przyznawała z bólem serca – mimo natury dupka, jest cholernie utalentowany. Jak się okazuje – nie tylko muzycznie. Bo tekstem skradł jej serce, a łatwego zadania wcale nie miał.

When I see your face
There’s not a thing that I would change
Cause you’re amazing
Just the way you are
And when you smile,
The whole world stops and stares for a while
Cause girl you’re amazing
Just the way you are

Znów złapała się na tym, że gdy skończył czuła niedosyt. Jednak oboje siedzieli tak naprzeciwko siebie bez zmian, nadal się do siebie uśmiechając delikatnie. Malfoy po chwili pauzy zaczął wygrywać delikatną muzykę na żywioł i nie przestał, gdy się odezwała.
- Co właściwie chcesz wiedzieć…?
- Merlinie, Granger – zaśmiał się, udając lekko zażenowanego – to ty jesteś kobietą. Ty mi powiedz co muszę wiedzieć.
- Fleur będzie zachwycona, nie masz się czego bać.
- Ja się nigdy nie boję.
- To dlaczego tu siedzę?
Jednym ruchem dłoni uciszył wszystkie struny, odcinając dźwięk.
- Bo się stęskniłem – powiedział to z lekko ironicznym uśmiechem, celowo patrząc jej prosto w oczy. Na twarz Hermiony wpełzły ogromne, czerwone rumieńce, a ona sama – nie chcąc dać po sobie czegokolwiek poznać – uniosła brew do góry i starała się zachować taki wyraz twarzy, aby było widać, że nie rusza ją ta gierka.
- Nie wydaje mi się.
- Dobra, dobra.
- Masz opinię, Malfoy. Coś jeszcze?
- A co, niewygodnie ci pod moim kocykiem, już się zbierasz?
- Właściwie to… - zaczęła się podnosić z miejsca.
- Poczekaj. Czego chciał minister magii?
Hermiona spojrzała na niego poważnym wzrokiem. W ciągu tej chwili, podczas której panowała cisza Malfoy odłożył gitarę i wpatrywał się w nią dając do zrozumienia, że podchodzi do tematu bez żartów.
- Przyjechał do nas z testamentem Dumbledore’a.
- Dopiero?
- Ministerstwo ma miesiąc…
- Na sprawdzenie testamentu. No przecież… Znaleźli coś?
Hermiona wetchnęła.
- Nie. Sami nie wiemy po co nam te przedmioty, które nam zapisał. Musimy to rozgryźć… Harry mówi, że to klucz do znalezienia horkruksów, chociaż nie chce mi się w to wierzyć…Właściwie to ministerstwo nie miało się do czego przyczepić poza jedną rzeczą – zrobiła krótką pauzę, jakby się wahała – Harry dostał w spadku miecz Godryka Gryffindora.
Draco zmarszczył brwi.
- Przecież nie może go tak po prostu dostać w testamencie. 
- Ministerstwo też tak twierdzi. Jednak nie mają zbytnio nad czym dywagować, bo miecz podobno zaginął.
Malfoy się zamyślił. Przeczesał włosy ręką i usiadł na łóżku tak, aby oprzeć się plecami o ścianę, jednocześnie przysuwając się trochę do Gryfonki.
- Takie miecze nie giną, Granger… Obawiam się, że Czarny Pan ostatnio poszerzył swoją kolekcję majątkową o zabytki, ale nie wiem, kiedy i na jakich warunkach… - ściszył nieco swój ton głosu.
- Skoro Dumbledore zapisał go Harry’emu to znaczy, że musi być ważny. A skoro jest ważny i ma go Voldemort…
- To będziemy musieli poradzić sobie bez miecza i dojść do tego, dlaczego był taki ważny – dokończył za nią blondyn – Boisz się, Granger? Tak szczerze?
- Przeraża mnie to, Malfoy. I byłabym głupia, gdyby mnie to nie przerażało… - te słowa zawisły między nimi potwierdzając, że ma rację.
Hermiona po chwili wyplątała się z koca i podniosła się z łóżka, zbierając się do wyjścia. Dracon po chwili zrobił to samo. Spojrzała na chłopaka z lekkim rozbawieniem.
- Trafię sama.
- Wiem, ale to mało kulturalne nie odprowadzić kobiety pod drzwi – Ślizgon włączył swój arystokratyczny ton i wyniosłą minę, choć chciało mu się śmiać na widok kolejnego przewrócenia oczami Gryfonki.
- Jakbyś miał jakiekolwiek ubrania jeszcze do spakowania to daj mi je rano – Hermiona rzuciła do niego jeszcze na odchodne.
- A alkohol mi spakowałaś?
- Dobranoc, Malfoy – trzasnęła drzwiami, nie odpowiadając.
- Jakbym go nie spakowała to dostałabym tam na głowę… - mruknęła już sama do siebie, kładąc się do łóżka.






*






Będę dzielna.
Poważnie to skończę.


xoxoxo
Panna Nieporozumienie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz