wtorek, 9 października 2018

Szesnaście


- Granger, jest sprawa.
- Jeśli znowu wymyśliłeś jakiś godny poszanowania i czci ironiczny tekst, to nie rozmawiam z Tobą, Malfoy.
- Ale ja poważnie mówię, że jest sprawa.
Prychnęła i oderwała się od książki.
- Musisz powiedzieć Potterowi wszystko, co się wydarzyło w ciągu ostatniego miesiąca. Wszystko. Poza Severusem. O nim nie mogą wiedzieć.
Podniosła jedną brew.
- Bo?
- Bo lepiej, żeby o reszcie dowiedział się od Ciebie, niż z mojej głowy.
Zostawił ją samą tak szybko i nagle, jak się zjawił, a jego ostatnie zdanie huczało jej w głowie. Miała mało czasu i nie była na to gotowa.





Hermiona zdała sobie sprawę, że w perspektywie ostatnich wydarzeń z nocy przeniesienia Harry’ego nie może być więcej pewna niczego, poza tym, że wydarzyć może się wszystko – i to w każdej chwili. Zadbała, aby dzisiejsze popołudnie większość rodziny Weasleyów była tak pochłonięta przygotowaniami do ślubu, aby nikt nie zdał sobie sprawy z tego, że Święta Trójca siedzi zamknięta w jej pokoju tocząc bardzo trudną rozmowę.
Sama przed sobą bała się przyznać, że ona, Gryfonka tego stulecia się bała. Bała się reakcji własnych najlepszych przyjaciół. Łapała się na tym, że układała w głowie milion scenariuszy tego, jak chciałaby zacząć ten temat, ale… co właściwie ma im powiedzieć? I jak? I ile? Zdroworozsądkowo byłoby powiedzieć im wszystko, ale co to znaczy na „Malfoyowe” wszystko? Co może pominąć, czy ma w ogóle cokolwiek pomijać? I jak, do tego wszystkiego, ma ich poprosić o współuczestnictwo Malfoya w wyprawie? Jak? No przecież nie zna chłopaków od wczoraj, na Merlina, to jest absurd.
Gdy Wybraniec i Ron siedzieli już na podłodze pomiędzy stosami posegregowanych rzeczy, które miała spakować Hermiona, Gryfonka zaczęła opuszczać osłony na pokój tak szczelne i tak dokładne, że stali się niewidoczni dla całego świata.
- Miona, ale zdajesz sobie sprawę, że nadal jesteśmy w Norze? – Zaśmiał się do niej Harry.
Serce waliło jej jak szalone. Obróciła się twarzą w ich stronę i usiadła na łóżku tak, aby mieć ich naprzeciwko siebie.
- Wiecie… - zaczęła. Niepewnie. To od razu sprawiło, że starła chłopakom uśmiechy z twarzy. – Musimy porozmawiać.
- Nie podoba mi się to… - mruknął sam do siebie Ron, spoglądając na kolegę wymownie.
- I nie będzie to łatwa rozmowa. – Dodała brunetka, spoglądając obojgu głęboko w oczy.
W gardle miała gulę, chociaż jeszcze nie zaczęła mówić. Wiedziała, że się poryczy – ta dwójka siedząca przed nią widziała ją już zapłakaną w naprawdę koszmarnych okolicznościach, ale to… to było coś innego.
- Hermiono – zaczął Harry – widzę, odkąd tu jestem, że wiele kwestii powywracało się do góry nogami. Rozmawiałem z Ginny, ale ona wie tyle co ja, czyli praktycznie nic…
- Harry, bo Ginny nie może wiedzieć. Nikt poza nami nie może wiedzieć.
Patrzyli na nią w milczeniu.
- A tak naprawdę, to nikt poza nami i Malfoyem nie może wiedzieć.
- A co ma do tego ten…? – Potter już miał zaczynać swoje dywagacje podszywane agresją, która wzrastała u niego w tempie ekspresowym, gdy tylko słyszał nazwisko blondyna.
- Harry – przerwała mu brunetka – jeśli chcemy przejść przez tą rozmowę do wieczora obiecaj mi, że spróbujesz podejść do tego bez gwałtownych emocji.
Przyjaciółka spojrzała mu głęboko w oczy, po czym dodała:
- To naprawdę ważne. Ciebie też się to tyczy, Ron – zwróciła się do rudowłosego.
Potter przetarł dłonią zamknięte oczy, wziął głęboki oddech i spokojnie wypuścił z siebie powietrze, z powrotem zakładając okulary na nos.
- Hermiono… Co tu się dzieje? – Wybraniec zadał to pytanie zarówno dziewczynie, jak i rudowłosemu. – Ja wariuję. Co ten człowiek tu robi? Jak to się stało, że ty na niego patrzysz tak… tak…
Gryfonka uniosła brew.
- No?
- Tak dziwnie! Tak… tak normalnie, jak na mnie albo na Rona!
- Chłopaki, musicie mnie uważnie posłuchać, bo, ustalmy sobie to, jest dla mnie najtrudniejsza rozmowa, jaką kiedykolwiek musiałam przeprowadzić. Śmierć Cedrika, Dumbledore’a, wszystko to się przy tym chowa…
Ron od minuty wyglądał tak, jakby nieco zastygł w przerażeniu. Bał się. Całym sercem bał się o Hermionę, bo pamiętał w jakim stanie była zaraz po powrocie do Nory, jak płakała, jaka była wychudzona, niepewna i ostrożna. Nie znał odpowiedzi „dlaczego”, nie potrafił znaleźć jej sam.
- Miona… - przysunął się do niej i złapał ręką jej splecione na kolanach dłonie. – Po prostu zacznij.
Zamknęła oczy, przełknęła ogromną gulę raz jeszcze i zaczęła.
Nie wiedziała, ile to trwało. Powiedziała im wszystko. Naprawdę wszystko, co tylko mogła. Ryczała tak, jak nigdy. Zarwał jej się głos co najmniej siedem razy.
Obserwowała jak z otwartą buzią chłopcy potrzebowali chwili, aby otrząsnąć się z szoku na wieść tego, że ta blond fretka miała czelność ją pocałować – już wtedy powstrzymywała Rona, żeby nie wyszedł z pokoju i nie dał Ślizgonowi w pysk – a przecież to był tak naprawdę w ogóle nieistotny początek. Opowiedziała o gwałcie. O tym, jak obudziła się w apartamencie Malfoya. O tym, jak nie pamiętała nic, poza tym, co jej powiedział. Ciężko jej było opowiedzieć im wszystko tak, aby się w tym nie pogubili. O klątwie, o czarnej magii, o tym, że uratował jej kota, o tym, że wymazał pamięć jej rodzicom, i że niejako ich również uratował, o przekleństwach, skutkach ubocznych, o tym, że widział ją nago – pewnie więcej, niż raz. O całym tym szaleństwie, pomijając Snape’a, mimo pytań o osobę, która ją ocaliła. O tym, jak Voldemort dopilnował, by wszystko sobie przypomniała, o tym, jak wszystko wróciło i wyła nocami, pewnie nawet przez sen, nie dając spać Draconowi. O tym, jak Malfoy wybrał jej życie, wybierając ich stronę, o tym jakim był cukierkowo-wkurwiającym mugolem. Mówiła, że mogą zabić ją tym, że po prostu są, że musiała się nauczyć czarnej magii, bo inaczej by tu nie siedziała. O przysiędze Malfoya, o eliksirze, poświęconym zającu, o tym jak płakała swojemu wrogowi w ramię licząc, że będzie mniej bolało. O tym, że wie, jak to jest, gdy w imię wojny odbierają Ci coś więcej niż marzenia czy idee.
Nie wiedziała, kiedy znalazła się na podłodze, siedząc między nogami Rona zwinięta w kłębek, nakryta bluzą czarnowłosego, przytulana na zmianę przez ich obu. Dwóch siedemnastolatków siedziało tam z nią mając zapłakane twarze i, autentycznie, współdzieląc jej ból. Ich kochana dziewczyna, przyjaciółka, drobna iskierka mądrości, radości i wszystkiego, bez czego nie mogli się już w życiu obejść… Bolało ich serce, czuli ścisk w klatce piersiowej. Jak długo zamierzała milczeć? Ile chciała wziąć na siebie w samotności? I to wszystko dusiła w sobie nadal myśląc tylko o innych? Ron ściskał ją tak mocno, jakby zaraz miała zniknąć. Gdzieś pomiędzy napadami płaczu brunetki podarował jej całusa w sam czubek głowy jakby licząc, że spełni on rolę antidotum na jej cierpienie – nie pomogło. Harry nie mógł się pogodzić z tym, że niczego nie zauważył. Skrzywdzono ją tak bardzo, tylko dlatego, że ją kochał jak siostrę. Przez niego tyle straciła…
Po jakimś czasie – zaczynało zmierzchać, więc pewnie trochę tak siedzieli – było słychać tylko przerywane podciągania nosem wszystkich na zmianę oraz świerszcze grające gdzieś w oddali. Cisza, która zapanowała między nimi nie była niezręczna. Właściwie brak było w tej scenie niezręczności, mimo że Ron uścisku nie poluzował.
- Miona – wyszeptał nieco w jej kierunku, nieco w eter Potter.
Hermiona powoli uwolniła się z objęć Weasleya. Usiadła, przetarła rękawem swojego swetra zapuchnięte oczy i westchnęła.
- Nie musicie nic mówić. – uśmiechnęła się do nich lekko. – Ja wiem, że to jest cholernie trudna sytuacja, ale nie ma czasu na rozpaczanie, czasu nie cofniemy… Jestem tu z wami cała i zdrowa. No, może po tym, że trochę wybrakowana psychicznie – zaśmiała się lekko – ale na to potrzebuję chwili, żeby sama siebie poskładać.
Spojrzała im obojgu głęboko w oczy.
- Dziękuje wam.
Harry uściskał ją bez słowa. Gdy atmosfera nieco się poluźniła, Hermiona zaczęła ponownie.
- Harry… czy teraz pewne rzeczy poukładały ci się w głowie?
- Dobrze wiesz, Miona, że tak. Rozumiem. Dużo rozumiem.
- Jest jeszcze coś o czym oboje musicie wiedzieć.
Zrobiła króciutką pauzę i stwierdziła, że chce skończyć ten trudny i męczący wieczór, więc powie to szybko.
- Szalonooki wie, że nie wracamy do Hogwartu. Kazał nam wziąć Malfoya ze sobą.
- CO?
- NIE.
Krzyknęli jednocześnie, nadal w szoku. Acha, no to pogadane.
- Nie mam siły się z wami dziś przekrzykiwać, więc niech to do was dotrze i zaraz dokończymy na spokojnie. Idę do łazienki.
Wiedziała, że inaczej się z nimi nie da. W chwili, w której podniosła się do pozycji stojącej wymianę zdań Rona i Harry’ego przerwało pukanie do jej drzwi. Westchnęła ciężko. Miała serdecznie dość tego wieczoru, miała wrażenie, że od natłoku emocji resztkami sił stoi na nogach. No cóż – im szybciej tym lepiej.
Machnęła różdżką zgrabnie, zdejmując dwie z osłon, po czym uchyliła drzwi.
- Malfoy.
Nie musiała nawet na niego patrzeć, bo spodziewała się, że tu wpadnie, jak tylko w okolicy jego brzucha przestanie się kłębić jej strach i swego rodzaju łaskoczący ból. No bo jakżeby inaczej.
Miała zapuchnięte oczy, włosy potargane bardziej niż w normalny gorszy dzień, a w głębi pokoju dwójka Gryfonów z niepewnymi minami ciskała w jego kierunku pioruny oczami. Świetnie, czyli coś już wiedzą.
- Granger.
- Coś konkretnego potrzebujesz?
- Poskarżyć, że Potter nie zachował się jak mężczyzna i nie stawił się na pierwszych korepetycjach.
- Mieliśmy ważniejsze rzeczy do omówienia – burknął czarnowłosy w jego stronę. Mimo, że to, co opowiedziała Gryfonka kazało patrzeć na blondyna w dotychczas nieznany dla nich sposób, to – umówmy się – nadal go nienawidził.
- Nie wątpię – odwdzięczył się ironicznym uśmiechem, po czym jeszcze raz zlustrował Gryfonkę wzrokiem – Granger, wszystko w porządku?
Kiwnęła delikatnie głową i uchyliła drzwi szerzej.
- Wejdź, Malfoy. Mamy do pogadania.
- NIE MAMY!
- Wybacz, Weasley, ja też Cię nie lubię.
Hermiona wróciła na swoje pierwotne miejsce, siadając na łóżku. Niefortunnie, koło Ślizgona, który szybko się rozgościł ku zirytowaniu reszty męskiej części pokoju.
Przez chwilę w pomieszczeniu panowała gęsta cisza.
Ślizgon wyciągnął różdżkę, ponownie osłonił pokój, przeczesał dłonią swoje włosy, westchnął i zaczął mówić.
- Dobra. Miejmy to już za sobą, bo Granger już ledwo stoi.
Faktycznie, Hermiona zdała sobie sprawę, że głowa jej pulsuje i że balansuje na granicy wykończenia psychicznego.
- Ile im powiedziałaś? – Blondyn zwrócił się bezpośrednio do niej. O dziwo – łagodnym tonem, który czasem słyszała i - na czym się przyłapała - który polubiła. Harry zmrużył oczy słysząc to.
- Wiesz, ile…
- Czyli wiedzą wszystko?
Nie kiwnęła głową, tylko w małym geście przymknęła na dłużej oczy, potwierdzając, że Severus został tylko pomiędzy nimi.
Malfoy skinął głową.
- Okej. Pójdzie prościej – zaczął. – Nie będę ukrywać, że was nie lubię i nie lubiłem was całe życie.
Weasley prychnął.
- Weźcie pod uwagę fakt, że mnie też jest kurewsko niewygodnie będąc tu, gdzie jestem i w takiej sytuacji, w której jestem. Dlatego proszę was – Gryfoni się wzdrygnęli po raz kolejny słysząc słowo „proszę” z ust Draco – zagrajmy w otwarte karty.
- W porządku – westchnął Potter w rezygnacji, poprawiając okulary.
- Wiem o horkruksach – wypalił głośno i wyraźnie, jednak ironiczny uśmieszek zszedł z jego twarzy.
- Co?! – Tym razem nawet Hermiona ożywiła się i stanęło jej serce z emocji.
- Wiem, że się nie spodziewaliście.
- Jakim cudem…?
- Rozmawiałaś z Weasleyem przy otwartym oknie – zwrócił się bezpośrednio do Gryfonki, patrząc na nią – Hermiono – miała wrażenie, że specjalnie dodał na końcu jej pełne imię z lekkim, ironicznym uśmiechem. Ron aż zmarszczył brwi, a ona jedynie przewróciła oczami. Jak on się świetnie bawi całą tą sytuacją… Zalała ją fala irytacji. Akurat wtedy, właśnie wtedy, kiedy on słyszał oni zdecydowali się na rozmowę bez osłony słuchowej. Idiotka, idiotka, idiotka…
Przez moment Granger wyrzucała sobie tę wpadkę, ale z drugiej strony… Może ta jedna nieostrożność właśnie ułatwiła jej życie?
- Co o nich wiesz? – Potter po raz pierwszy ze stoickim spokojem zwrócił się do blondyna, odsuwając na bok nieprzyjemności, emocje i żale. Potrzebował informacji, merytoryki, konkretnych odpowiedzi – zwłaszcza, że Malfoy wypowiedział słowo „horkruksy”, jakby były wczorajszą kolacją i niczym szczególnym.
- A ile może wiedzieć o horkruksach szkolony od małego czarnoksiężnik? Potter, wiem wszystko, poza tym, że nie wiem, gdzie są i jak zniszczyć te konkretne horkruksy. A reszta… - westchnął – z czarną magią obcuję od bardzo dawna… To nie jest tak, że spływa po mnie ta informacja, bo znam temat. Przeraża mnie to.
Spojrzał po ich twarzach.
- To ta najczarniejsza część czarnej magii, Potter. To, że Czarny Pan porozrzucał swoją duszę chuj wie gdzie po Anglii – a może i nie tylko – to jedno, ale to, jak paskudnymi klątwami posługiwał się, tworząc te przedmioty… Nawet mnie to paraliżuje.
Zapadła cisza. Wybraniec i Ślizgon patrzyli sobie w oczy tak, jakby po raz pierwszy z życiu rozumieli się bez słów – w istocie, właściwie tak było.
- Bierzemy go ze sobą.
- Stary, przemyśl to… - próbował jeszcze resztkami buntu wtrącić Ron.
- Ron, Miona ma rację. W sensie – wiem, że gdybyś tu sam nie przylazł – zwrócił się do Dracona – to Hermiona i tak właśnie w tym momencie by nas o to prosiła. Bo wie, że się przydasz.
- Harry…
- Nie, Ron. – Westchnął Bliznowaty. – Jemu zależy tak samo, jak nam. Gdzie by nie został i tak go zabiją – jak nas. Chyba, że znikniemy i skończymy to, co… - urwał. Dumbledore. Wybrańcowi od razu stanął przed oczami widok z wierzy astronomicznej.
- Potter, nie byłbym zdolny do zabicia Dumbledore’a. Jestem miernym mordercą. Ku niepocieszeniu tatusia…
Nikt nie skomentował tego wyznania. Dracon wiedział, że Potter zdaje sobie sprawę z pewnych rzeczy mimo tego, że nie zostały powiedziane głośno – skojarzył fakt, że on, Malfoy zawsze był i jest nadal na celowniku ex sprzymierzeńców, co oznacza, że mają w garści jego matkę. Znał zasady tych gier aż za dobrze – stracił tak już paru swoich…
To zamknęło Weasleyowi usta. W pewnym sensie jechali na tym samym wózku.
- Merlinie – szepnęła sama do siebie brunetka – poszło łatwiej niż myślałam.
Cała trójka lustrowała jej zaszokowaną minę, jakby właśnie dotarło do niej, że to się dzieje naprawdę. Harry nie wytrzymał i parsknął śmiechem.
- Wiecie co? Mam na strychu butelkę Ognistej – rzucił Ron. – Dzisiaj jest dobry wieczór, żeby ją otworzyć.
Wstał, a zaraz za nim podniósł się Dracon w celu wyjścia z pokoju.
- Malfoy – rzucił za nim Harry, śledząc go wzrokiem – nikt nie kazał Ci wychodzić.
- Żebyście mi do szklanki dolali Wywaru Żywej Śmierci?
- Arszenik albo cyjanek byłby skuteczniejszy – parsknęła pod nosem Granger.
- Słyszałem – rzucił do niej blondyn, krzyżując ręce na piersi i unosząc w jej kierunku jedną brew.
- Ja mówię poważnie – Potter podniósł się z podłogi – zostań. Mamy dużo do przegadania. Chociaż nadal mam ochotę strzelić ci w mordę.
Malfoy lustrował go wzrokiem przez chwilę.
- To zrób to.
- Co?
- Poważnie.
- Pogięło was? – To akurat wtrąciła Hermiona.
- Po razie, Potter. Na rozejm.
Harry’emu chyba nie trzeba było dwa razy powtarzać. Malfoy, mimo tego, że był znacznie wyższy od czarnowłosego zarejestrował lecącą w jego kierunku pięść dopiero przed uderzeniem. Oddał. O tak, oddał, czekał na to długo. Gdzieś pomiędzy tymi dwiema scenami krzyknęła Granger, rzucając się w ich kierunku. Harry miał rozciętą wargę, a Dracon złamany nos.
- Sami się będziecie składać, debile… - warknęła do Gryfona brunetka, podając mu ręcznik.
- Zostaw, Granger, poradzę sobie – powiedział jej, gdy ta już zabierała się za nastawianie złamanego nosa blondyn – i jak Potter?
- Lepiej.
- Mnie też lepiej.
- Posrało was… Ron, dobrze, że jesteś. Postaw tę butelkę i skocz do łazienki po ręczniki.
- Co tu się...?
- Rozładowujemy napięcie, Wiewiór – rzucił Ślizgon, krzywiąc się na widok swojej zakrwawionej koszuli.
- Ja też mogę?
- Innym razem, dobra?
- Szkoda – mruknął pod nosem rudy, aby po chwili wrócić z czystymi ręcznikami – otwórzmy ten alkohol, bo jak się dziś nie napiję to dostanę na głowę…
Dracon czuł się strasznie nieswojo, ale z przerażeniem odkrył, że nieswojo nie znaczyło źle. Gardził nimi całe sześć lat. Szczerze ich nienawidził, miał nadzieję, że skończą marnie i życzył im najgorszego. A teraz? Będą razem pić. W Norze Weasleyów. Myślał, że jego życie się wywróciło do góry nogami, bo w Aleksandrii pocałował Granger, żeby jego honor nie ucierpiał na przegranym zakładzie. Merlinie, toż to było nic takiego w porównaniu do tego wszystkiego. Nie szukał przyjaciół, ale rozejm nie był złą opcją, skoro mieli razem żyć w niegodnych warunkach i szukać części dusz Jego Mości Wężej Mordy nie wiadomo jak daleko. Są mu potrzebni. Bez nich Voldemort nie zginie, zginie jego matka i Severus.
I chociaż łapał się na tym, że gdy Weasley podawał mu szklankę z Ognistą jakiś głęboko zakorzeniony w nim arystokratyczny dupek chciał go wyzwać od Zdrajców Krwi, to walczył z tymi odruchami pierwotnymi. Najbardziej przerażało go pytanie, które sobie stawiał, odkąd tylko Kingsley przejął się jego raną bitewną – co, jeśli ci ludzie nie są naprawdę tacy źli, jak myślał całe życie?

- No dobra, Święta Trójco – uśmiechnął się najbardziej złośliwie i ironicznie jak potrafił – co już wiemy na temat naszej nowej przygody w czteroosobowym składzie? Czego nie mamy i czego będziemy potrzebować? Granger – w jakim stanie jest twoja biblioteka ksiąg zakazanych?



Siedzieli tak do czwartej nad ranem.







*


czy jest tam jeszcze ktoś?

xoxo
Panna Nieporozumienie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz