Malfoy nie do końca wiedział, jak ma opisać to, co się dzieje w jego głowie.
„Ron, zamierzasz wybrać się na poszukiwania horkruksów w letnich szortach i spać pod szałasem z gałęzi?”
Horkruksów.
Horkruksów Voldemorta.
Voldemort stworzył horkruksy.
Swoją drogą – musi przeszkolić Granger z używania osłon. Wie, że jest w bezpiecznym miejscu i dla niej Nora to dom, ale do diabła, osłony rzuca się nie tylko na same drzwi i ściany. Teraz to, co usłyszał nie daje mu spokoju. To jej wina.
Czuł się tak, jakby ta informacja dostarczyła mu wskazówki do zagadki, którą stara się rozwiązać kilka lat. Jeśli faktycznie Węża Morda pochował kawałki swojej duszy Merlin wie gdzie to wyjaśnia, dlaczego jego odrodzenie było tak spektakularne i dlaczego zupełnie nie martwi się o swoje unicestwienie. Malfoy nie raz obserwował wątpliwości wuja Severusa, który starał się ułożyć choć namiastkę planu unicestwienia Voldemorta. Snape wiedział, że Czarny Pan ma asa w rękawie – i to ogromnego kalibru, nie oszukujmy się, dlatego próby te spełzały na niczym. A teraz… Ta informacja zmienia wszystko. Przez chwilę przemknęło mu przez głowę, że ma ochotę się spakować, tu, teraz, już, zaraz i po prostu samodzielnie ruszyć na poszukiwanie horkruksów. On kontra cały świat – uświadomił sobie absurd tej myśli. Nawet jeśli ma przewagę nad Potterem w kwestii wiedzy, sprytu, znajomości arystokratycznego sposobu myślenia to i tak nadal miałby do przeszukania każdy kamień na tym świecie, a nawet nie wie jak i gdzie zacząć. Obłęd.
Spojrzał na swój ulubiony, drogi zegarek. Westchnął głęboko, przeczesał swoje dłuższe niż zwykł nosić, nieułożone włosy i zeskoczył z parapetu. Zarzucił na siebie skórzaną kurtkę i wyszedł z pokoju, kierując się w stronę salonu. Już z daleka słyszał wrzawę, jaka panuje w pomieszczeniu.
Czas sprowadzić Pottera.
Gdy za pomocą świstoklika znaleźli się na podwórku jednego z domków mugolskiej dzielnicy atmosfera była tak napięta, że można było ją kroić nożem. Malfoy zrozumiał już w Norze, że jest to spowodowane jego obecnością, a nie samą operacją i planem operacji. Był niewygodny. Wiedział o tym. Dlatego zdecydował, że będzie się trzymał na tyłach, dopóki będzie taka możliwość. Nie znał szczegółów przeniesienia Wybrańca, ale – o dziwo, mimo, że ta złośliwa część jego charakteru nieznośnie zniecierpliwiona tupała nóżką – postanowił, że będzie grzeczny. Choć to nie wykluczało tego, że Potter nie rzuci się na niego z łapami, czy z nożem. Z różdżką nie mógł, bo miał na sobie Namiar – chociaż tyle, nie dostanie Avadą od progu.
Po wejściu do domu, w którym zwykł mieszkać Potter wraz z wujostwem rozejrzał się dokładnie. Cóż – wnętrza szału nie robiły, gustu zero, pieniędzy też brak, ale to nadal bardziej wyrafinowane wnętrze niż dom Weasleyów. W porównaniu do Malfoy Manor mogłoby robić co najwyżej za dom dla służby, czy coś. Słyszał, jak każdy z członków zakonu ściska Harry’ego, wita się z nim, w tle usłyszał również gratulacje w kontekście ślubu Lupina i Tonks. Już miał oceniająco obrzucać wzrokiem wystrój salonu, gdy poczuł, jak trzynaście osób patrzy na niego tak, jakby zaraz miało wypalić mu dziurę na środku czoła.
- Macie dziesięć sekund, zanim rozszarpię go gołymi rękoma – usłyszał słowa Harrry’ego, cedzone przez jego zaciśnięte zęby. I już miał otworzyć usta, gdy na linii między nimi dwoma stanął Szalonooki.
- Nie mamy teraz na to czasu, Potter. Malfoy jest członkiem zakonu.
- CO?!
I nagle to poczuł. Poczuł strach. Rozlewający się w okolicy jego brzucha. Miał ochotę zachichotać, ale zacisnął zęby i wzrokiem odszukał Gryfonkę, która stała tuż za Wybrańcem, a jej wielkie oczy zdradzały, że ma wątpliwości, czy obędzie się bez ofiar śmiertelnych.
W pewien sposób było to komiczne, bo on sam miał obawy co do tego, no ale... Wyobraźcie sobie to jednak. Malfoy naprzeciw Pottera, w odległości około czterech metrów, stoi niewinnie oparty o futrynę z założonymi rękoma – jest grzeczny, nie przeszkadza, nie pyskuje, nie najeżdża, tak właściwie to słowem się nie odezwał, broni go nawiedzony Moody i jedyne na co ma ochotę to unieść jedną brew w rozbawieniu na reakcję Gryfonki. Odnalazł jej oczy, bo zerkała to na niego, to na przyjaciela. Cóż, przed tym ostatnim nie mógł się powstrzymać i chociaż reakcja była minimalna, to dał jej zapewnienie, że nie zamierza odpowiadać brutalnie (co ją uspokoiło) i, że go to bawi (co ją zirytowało niesamowicie). Prychnęła cicho pod nosem, ale i tak słyszał.
- To nie czas i miejsce na to. I radzę Ci zdjąć łapę z tej różdżki – Moody spojrzał głęboko w oczy Pottera. Posłuchał, ale nadal chciał go zabić. I Malfoy wcale się mu nie dziwił.
Gdy Alastor Moody zyskał pewność, że szczeniaki się nie pozabijają, zaczął tłumaczyć do wiadomości wszystkich plan działania. Nikt nie ośmielił się z nim dyskutować, poza Potterem, który uparł się, że nikt nie będzie dla niego tak ryzykował.
- Nie zgadzam się. Chyba, że na Malfoya – rzucił w jego stronę spojrzenie nienawiści, mimo, że musiał się obrócić i spojrzeć na niego przez ramię. – Jego mi nie szkoda.
Nie wytrzymał.
- Cóż, do usług – odpowiedział mu rozbawionym tonem po czym skłonił się groteskowo w jego stronę. Usłyszał chichot bliźniaków oraz parsknięcie śmieciem Tonks, która nie mogła się powstrzymać.
I wtedy wydarzyło się coś, czego nawet Malfoy się nie spodziewał.
- Harry, proszę Cię, nie po to jesteśmy tu teraz, żebyś się stawiał – padło z ust Rona.
- Ron ma rację. Skup się na tym, żebyśmy wszyscy wylądowali bezpiecznie w Norze razem z Tobą. Aktualnie nic nie ma większego znaczenia niż to – poparła go Granger.
I to było coś, co zbiło z tropu Wybrańca. Bardzo. Bo nie potrafił sobie wytłumaczyć, dlaczego ani Ron, ani tym bardziej Hermiona nie dostają na widok blondyna piany na ustach jak on.
- Jak mamy dotrzeć bezpiecznie, skoro on jest tutaj?! Jest śmierciożercą, do cholery, na ramieniu ma Mroczny Znak, a…
- A na kolację zjadam małe dzieci, Potter – odezwał się drugi raz dziś, bo czuł, że w powietrzu coś wisi, a cała ta akcja niebezpiecznie zbyt długo się ciągnie. – Wyrwij sobie kilka kędziorków i zróbmy co mamy zrobić, potem dasz mi w pysk, jeśli odczuwasz taką palącą potrzebę. Goni nas czas, a jeśli naprawdę nie chcesz, żeby ktokolwiek poza mną przypłacił życiem za tę scenę, to się zdecyduj – spojrzenia jego oraz Moody’ego spotkały się. Mieli identyczne zdanie.
Na twarzy Bliznowatego po raz kolejny zalśniła czysta konsternacja i nienawiść. Westchnął głęboko i było widać, że bije się z samym sobą. W tym samym momencie Hermiona przewróciła oczami, zrobiła krok w kierunku czarnowłosego i jednym szybkim, sprawnym ruchem uszczupliła jego owłosienie o garstkę włosów z głowy. Potter tylko jęknął i spojrzał na nią z wyrzutem, gdy wrzucała włosy do fiolki trzymanej przez Alastora. Czuł, że dużo go ominęło w ostatnim czasie i frustrowało go to wyraźnie.
Potem akcja potoczyła się już błyskawicznie. Malfoy został jednym z Potterów i zajął pierwotne miejsce Mundungusa, na miotle z Moodym. Wiedział, dlaczego – widząc jednego z klonów Wybrańca przy najlepszym z aurorów przy hipotetycznym ataku śmierciożercy ruszą albo na nich, albo na Kingsley’a. Nikt nie będzie oczekiwał prawdziwego Pottera przy półolbrzymie na wpół rozlatującym się motocyklu. To był kredyt zaufania w jego stronę. Rozumiał to. To był test, sprawdzian. Jakby sama wieczysta przysięga nim nie była – ale nadal rozumiał. I miał dziwne przeczucie, że mimo bardzo dobrego planu coś się nie zgadza, wewnętrzny niepokój nie dawał mu spokoju.
Cóż, okazało się szybko, że będzie miał rację.
Gdy szedł w kierunku Moody’ego, który już czekał na niego na miotle, mijając Granger ładującą się na testrala podszedł do niej i zdecydowanym ruchem pomógł jej znaleźć stabilną pozycję na grzbiecie zwierzęta, bo była o krok od brutalnego upadku. Wzrostem nie grzeszyła, co by nie mówić. Mając ułamek sekundy, w ciągu której nikt nie zwrócił uwagi, że mówi coś tylko do niej, rzucił tylko:
- Pilnuj osłony, Granger. Bo nas pozabijasz.
Spojrzała na niego zirytowana i zdezorientowana jednocześnie. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że coś się kroi. A potem zastygła w przerażeniu, bo Malfoy w ciele Pottera w tym samym momencie, w którym się obrócił i miał odejść w kierunku Moody’ego skrzywił się mocno i złapał się za lewe przedramię.
To była chwila. Moment, w którym wszyscy zamarli, gdy zrozumieli co się dzieje. Pierwszy ocknął się Draco.
- Oni wiedzą! Ruszamy w tej chwili, JUŻ!! – krzyknął, po czym w ułamku sekundy znalazł się przy Alastorze, ściskając różdżkę w gotowości, mimo, że jeszcze nie oderwali się od ziemi. Po raz pierwszy nikt mu się nie postawił.
Wszystko działo się szybko. Zostali otoczeni niemal od razu po osiągnięciu odpowiedniej wysokości i, tak jak się spodziewał, zarówno Alastor jak i Kingsley oraz Nimfadora poszli na pierwszy ogień. Rzucał klątwami jak natchniony, co by nie mówić. Mimo, że czasem już po obrysie sylwetki wiedział, do kogo celuje. Po głosie każdego z atakujących wiedział, do kogo mierzy. Wymieniał każde z tych nazwisk Alastorowi. Zawahał się tylko przy jednym.
- Severus… - nie wiedział jak głośno wypłynęło z niego imię jego ojca chrzestnego, ale zanim zdążył pomyśleć instynktownie odbił tarczą zaklęcie tak paskudne, że aż się skrzywił. Znał je. Nie pozostał dłużny, specjalnie odchylając różdżkę tak, aby mieć jak największe szanse na spudłowanie. Modlił się, żeby w niego nie trafić.
Dookoła było słychać krzyki. Miliony świetlistych pocisków latały we wszystkie możliwe strony. Wpadł w trans skupienia, z którego nie rozpraszały go nawet emocje Gryfonki, zalewające jego ciało. Nie wiedział, ile to trwało, jego mięśnie rozluźniły się dopiero, gdy wraz z Alastorem dotknęli świstoklika, który przetransportował ich do Nory. Ich dwójka była bezpieczna – mimo głębokiego rozcięcia przy żebrach na ciele Dracona, które złapał od ciotki Bellatrix i które zdążyło już zakrwawić jego ubrania. Zatamował je jedynie prowizorycznie.
W domu Wesleyów pojawili się jako ostatni. Malfoy znów był Malfoyem, ale mimo to po wejściu do kuchni różdżka Remusa Lupina znalazła się przy jego gardle.
- Kto był gwarantem przysięgi wieczystej Dracona Malfoya składanej zakonowi?
Wszyscy zamilkli i obserwowali, jak oczy Lupina mierzą się w odległości zaledwie kilka centymetrów z oczami Ślizgona.
- Albus Dumbledore, magią krwi przypieczętowany przez Minerwę Mcgonagall.
Remus odsunął się od niego, skinął lekko głową i odszedł w stronę Tonks, która roztrzęsiona skuliła się na krześle przy stole. Wszyscy wbijali w niego wzrok po odpowiedzi, a najbardziej zaszokowana siedziała oczywiście Hermiona. Kolejna nowość, o której nie miała pojęcia. Lustrowała go wzrokiem, a on stał, jak stał i przez chwilę nie bardzo wiedział, co ma ze sobą zrobić. Potter nadal mierzył do niego wściekłym wzrokiem. Już miał wycofać się tak po prostu i zaszyć się w swoim pokoju, gdy odezwała się Ginny, która stojąc w kącie obserwowała go, odkąd wszedł.
- Malfoy, ty krwawisz…
Granger szybko zlustrowała wzrokiem jego ubrania i zerwała się z miejsca razem z Kingsleyem. Nie spodziewał się tego.
- Nic mi nie jest.
- Nie pieprz głupot tylko pokaż mi to – dawno nie widział jej tak skupionej i zdeterminowanej. Miał wrażenie, że jak jej odmówi to zdzieli go tak, jak zrobiła to na trzecim roku.
- Hermiona ma rację, Malfoy. Chodź, zerknę na to.
Posadzili go na fotelu obok kanapy, na której leżał George, uszczuplony po dzisiejszym wieczorze o jedno ucho. Z lekkim syknięciem zdjął kurtkę. Poczuł, jak bardzo oberwał w momencie, gdy zaczęła z niego schodzić adrenalina, ale dopiero teraz widział, że rana była większa, niż myślał.
- Myślę, że kilka zaklęć i eliksir załatwi sprawę, ale i tak będziesz musiał się oszczędzać przez dwa-trzy dni – zaczął Kingsley. Dopiero teraz zauważył, że gapiło się na niego pół salonu i pół kuchni, które stało w progu.
- Jest szybszy sposób – powiedział cicho patrząc na Granger.
Lustrowała jego oczy w skupieniu. Wiedział, że zrozumiała, o czym mówił. Poradziła sobie dziś świetnie – musiał przyznać – mimo napierających na nią co najmniej pięćdziesięciu umysłów pilnowała osłon. Dała sobie radę pośrodku pola walki. Nie każdy nowicjusz to potrafi. Właściwie to nie każdy doświadczony czarnoksiężnik to potrafi.
Kingsley patrzył na niego podejrzliwie.
- Cokolwiek masz na myśli. Mów czego potrzebujesz.
Zaczynało mu się kręcić w głowie. Stracił dużo krwi.
- Granger, będę cię potrzebował.
- Wiem.
Wsparł się na niej i na aurorze, choć wolałby dojść do swojego pokoju o własnych siłach. No trudno. Jego duma ucierpiała, ale chwilowo nie miał sił by się na tym skupić. W drodze do pokoju zaczynało mu się robić ciemno przed oczami, ale wiedział, że musi znaleźć w sobie jeszcze resztki siły. Dotarli do pomieszczenia. Osunął się na łóżko, jednak starał się zachować pozycję siedzącą i oparł się o ścianę plecami.
- Kingsley, proszę, rzuć osłony na całe pomieszczenie. Granger, w walizce w czarnym futerale znajdziesz nożyk rytualny.
Mówił cicho i głos miał słaby, ale nikt z nim nie dyskutował. Hermiona rzucała przekleństwami, starając się wygrzebać z jego powiększonej walizki to, czego szukała. Mimo – o dziwo – panującego porządku w jego rzeczach, do czego przy życiu z Harrym i Ronem nie była przyzwyczajona, zajęło jej to chwilę. Trzęsły jej się ręce. Gdy ukucnęła naprzeciw Ślizgona z pytającym wzrokiem usłyszała ciche pytanie.
- Ufasz mi?
- Malfoy…
- Granger to ważne.
Kingsley skończył osłaniać pokój i przyglądał im się z niepewnością, nieufnością i… sam nie wiedział. Zainteresowaniem? Stresem?
- Ufam Ci, Draco – to zdanie było ciche, ale Kingsley słyszał je doskonale. Zrobił wielkie oczy.
- Hermino…
- Usiądź mi na kolanach. Musisz mieć dobre dojście do rany – przerwał mu słaby głos blondyna.
- Ty chyba sobie żartujesz!
- Granger, jakbym miał cię wykorzystać – oddychał płytko i potrzebował robić przerwy pomiędzy słowami – to zrobiłbym to już dawno. Nie mamy czasu.
- Wkurwiasz mnie, Malfoy – mruknęła pod nosem, co wywołało złośliwy chichot chłopaka, mimo tego, że ledwo łapał oddech.
- Kingsley, będę potrzebowała bandaży i w miarę jałowych gaz – Gryfonka spojrzała na aurora stanowczo. Widziała jego konsternację. – Mów mi co mam robić – to zdanie było skierowane stanowczym tonem do blondyna.
- Natnij płytko wewnętrzną część prawej dłoni.
Usłuchała. Kingsley chciał zaprotestować, ale zanim zdążył otworzyć usta brunetka zgromiła go wzrokiem. Zrozumiał, że ma nie przeszkadzać, więc zaczął transmutować koszule Dracona w opatrunki.
- Kilka kropel musisz upuścić z ręki tak, żeby rozprowadzić je po długości rany – głos mu drżał. Obserwował każdy ruch siedzącej na nim dziewczyny i za wszelką cenę starał się resztkami sił trzymać plecy przyklejone do ściany.
- Draco nie zamykaj oczu – usłyszał stanowczy głos Kingsleya.
- Mów do mnie. Mów do mnie dalej – mówiła stanowczo. Walczył, żeby uczepić się tych słów kurczowo, bo one trzymały go przy przytomności.
- Ręka. Przyłóż rękę. Całą.
- Do rany?
- Tak – czuł, że ma bardzo mało czasu.
- Corporis sanguinem habeat potestatem curandi [i] - powtarzał cicho i powoli tak, aby mogła powtarzać słowo w słowo za nim.
Kingsley obserwował to wszystko w szoku, kucając przy łóżku Malfoya. Obserwował, jak w pewnym momencie blondyn zamknął oczy i pozwolił Hermionie samej powtarzać inkantację. W powietrzu rozproszył się znajomy aurorowi zapach czarnej magii. Widział, jak mimo zamkniętych oczu chłopak zaczyna oddychać głębiej i spokojniej, a rana powoli się zasklepia. Miał wrażenie, że trwa to wieki, choć cały proces trwał może z pięć minut. Twarz Ślizgona zaróżowiła się i w końcu otworzył oczy.
Lekko podniósł się, aby ocenić, czy jego ciało wraca do normy. Skrzywił się nieznacznie. Ból bardzo osłabł. Przybliżył się do Granger tak, aby słyszała go dobrze – jakoś nie przeszkadzało mu to, że siedzi na nim okrakiem, jedną rękę trzyma na jego żebrach, a drugą na ramieniu i do tego mają obserwatora.
- Gloria enim potentia, quae est principium et finis omnium [ii] – wyszeptał jej prawie do ucha. Powtórzyła za nim posłusznie i zamilkła. Rytuał się skończył, a ona przez cały czas była tak skupiona, że nie zarejestrowała nawet, że Malfoy się jakkolwiek ruszył. Gdy otworzyła oczy nie spodziewała się mieć jego twarz tak blisko swojej. Zamarła, speszyła się, po czym zmarszczyła brwi na widok jego wyraźnego rozbawienia zaistniałą chwilą. Otrząsnęła się i popchnęła go lekko na ścianę tak, że wyrwał mu się jęk z ust.
- Podaj mi proszę najpierw gazy, potem bandaże – zwróciła się do Kingsleya, który nie miał odwagi wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku przez cały ten czas.
- Malfoy, koszula – rzuciła w stronę blondyna, który posłusznie odpiął guzik przy mankiecie rękawa i zsunął z siebie koszulę tak, aby zatrzymała się na drugim nadgarstku, po czym pokonał drugi mankiet i zdjął ją całą. A potem rozkoszował się tym ułamkiem sekundy, w którym Granger dała po sobie poznać, że znów się speszyła. Żeby założyć opatrunki musiała się nad nim sporo pochylić. Blondyn przymknął oczy. Czuł się zdecydowanie lepiej. Gdy tylko Gryfonka skończyła proces opatrywania chłopaka, odskoczyła z jego kolan niczym oparzona i usiadła obok niego na łóżku tak, aby nie mieć z nim kontaktu fizycznego.
Zapadła cisza, którą przerwał głos aurora.
- Macie mi oboje wyjaśnić w tej chwili, co tu się wydarzyło.
- Kingsley… - zaczęła Hermiona.
- Nie – przerwał jej blondyn. – Wiem, że to, co widziałeś – zwrócił się spokojnym głosem do aurora – jest… szokujące. Ale im mniej wiesz tym lepiej. Wie o tym każdy z nas. Jeśli którekolwiek trafiłoby w ręce Voldemorta… Wiedziałby zbyt wiele…
Gryfonka westchnęła. Cholerny Ślizgon. Ostatnio często miał rację.
W salonie Nory zebrali się wszyscy. Każdy starał się ostudzić emocje Ognistą Whisky, choć ciężko było przeboleć to, że ktoś musiał donieść o terminie przeniesienia Pottera. Ktoś zdradził i – chcąc, nie chcąc – pierwsze myśli kierowały każdego z osobna do tego, dzięki któremu prawdopodobnie wszyscy siedzieli tam żywi.
Gdy Hermiona, Kingsley i Dracon zeszli z góry nikt nie zadał niewygodnych pytań na temat stanu zdrowia Ślizgona, poza mało natrętnym zachęceniem do zjedzenia czegokolwiek, skierowanego do chłopaka przez panią Weasley z troską w oczach. Hermiona wcisnęła się na kanapę między Harry’ego i Rona, opierając głowę na ramieniu tego pierwszego. Draconowi pozostawiono wolne miejsce przy grzejącym kominku, a Kingsley dołączył do Hagrida, Moody’ego i Remusa z Tonks przy stole. Może to dziwne, ale gdy tak wszyscy siedzieli w ciszy, która nie była niezręczna, a kojąca, Dracon poczuł, że nie żałuje, że jest w tym właśnie miejscu, w którym się znajduje. Choć jeszcze miesiąc temu wyśmiałby kogokolwiek, gdyby mu powiedział, że tak się skończą jego wczasy. Pani Weasley wcisnęła mu w ręce gorącą imbirową herbatę, w której z kilometra wyczułby woń eliksiru wzmacniającego – jednak podziękował jej jedynie skinięciem głowy i niemrawym, delikatnym uśmiechem udając, że się nie zorientował. Patrzył w płomienie, które ogrzewały jego twarz nadal czując na sobie przeszywający wzrok Pottera – mniej agresywny, co prawda, lecz czuł go wyraźnie.
- Malfoy – przez niemal całą długość pomieszczenia rzucił do niego Alastor Moody, skupiając na sobie uwagę wszystkich, łącznie z zainteresowanym, który złapał się na tym, że zamiast maski na twarzy pozwolił sobie na pytające spojrzenie. Swoją drogą – trochę bawiło go to, jak Weasley’owie odkrywali, że nie jest człowiekiem jednej twarzy, i że umie się uśmiechać.
- Powiem głośno to, co wszyscy już wiedzą. Gdyby nie ty, ta noc mogłaby się skończyć gorszym bilansem niż brakiem jednego ucha i poharatanymi żebrami.
W odpowiedzi skinął głową, jakby w podziękowaniu.
I wtedy Bill Weasley uśmiechnął się pod nosem, wzniósł delikatnie szklankę z Ognistą i dodał wyraźnie:
- Za Malfoya, drodzy Państwo!
Najdziwniejsze było to, że większość towarzystwa mu zawtórowała. Włącznie z Wybrańcem.
I potem znów nastała ta kojąca cisza, przerywana cichymi głosami.
W pewnym momencie Potter odtrącił Gryfonkę ze swojego ramienia, złapał się za głowę i krzyknął. W głowie Dracona rozdzwoniły się wszystkie dzwonki ostrzegawcze. Poderwał się biegiem do czarnowłosego, mimo, że rana nadal dawała o sobie znać, uklęknął przed kanapą, złapał swoją różdżkę i rzucił niewerbalne Occluments. Potter zaczął łapczywie łapać powietrze i szeroko otworzył oczy.
- Ma Ollivandera – wydusił z siebie, głos miał spanikowany.
- Potter, kurwa mać, ile razy Snape i Dumbledore ci powtarzali, że masz pilnować swojej głowy!
- Uspokój się – rzuciła w jego stronę Hermiona, a on tylko prychnął w odpowiedzi. – Harry, jak często to się powtarza?
- Zostawcie nas samych na moment, proszę – Ron w międzyczasie stanowczo starał się przegonić towarzystwo, które samo zdało sobie sprawę z tego, że nie powinno było być świadkiem tego, co przed chwilą zaszło. Wszyscy w tempie ekspresowym postanowili dać im przestrzeń i przetransportować George’a do łóżka.
- Od śmierci Dumbledore’a częściej niż kiedykolwiek…
Malfoy złapał się za głowę z niedowierzaniem, za co Hermiona zgromiła go wzrokiem.
- I ty nad tym nie panujesz tyle czasu?!
- Sam spróbuj, skoro uważasz, że to jest takie zajebiście proste, Ty tleniony…
- Trzeba być idiotą, żeby nie załapać tego po tak…
- DOŚĆ! – Hermiona i Ron zareagowali jednocześnie.
Harry i Dracon wyglądali jakby zaraz mieli skoczyć sobie do gardeł.
- Skoro to jest takie proste, to go naucz, prymusie… - mruknął nieco ironicznie w stronę blondyna Ron. I wtedy w ułamku sekundy spojrzenia Dracona i Granger spotkały się – jego lekko przerażone „nawet nie waż się o tym myśleć” i jej „właśnie znalazłam genialny pomysł”.
- Draco…
- Nie ma takiej opcji Granger!
Wypowiedzieli te zdania niemal w tym samym czasie.
- O czym Ty, Hermiono…? – Potter próbował za nimi nadążyć i – musiał przyznać – było to trudne. Ale załapał po chwili. – On?! On ma ze mną ćwiczyć?!
- Granger, my się pozabijamy.
- Przecież ja nie chcę oglądać jego głowy, Miona.
- Ze wzajemnością, Potter. Chociaż Ty może mógłbyś się czegoś ode mnie nauczyć.
- Wal się, Złamasie. Nie godzę się na to.
- Ja tym bardziej.
- Ale wiecie, że po raz pierwszy w życiu właśnie się ze sobą zgadzacie? – Przerwał im Ron. Jego uwaga wywołała tylko wymienienie najbardziej pogardliwych spojrzeń, na jakie było ich stać.
- Nie zachowujcie się jak szczeniaki! Kurwa mać! – Ron i Harry spojrzeli na Gryfonkę jak na ufo.
- Miona, Ty przeklinasz?
- Nawet nie wiecie, jak bogaty słownik słów niecenzuralnych ma Granger – poziom zdziwienia tych dwóch Gryfonów sięgnął apogeum. Zwłaszcza, że Malfoy oberwał od Hermiony poduszką, co obyło się bez wyzwiska, zaklęcia ani czegokolwiek, poza uniesieniem jednej brwi w emocji, jakiej ta dwójka u odwiecznego wroga jeszcze nie widziała. Coś się wydarzyło, gdy się nie widzieli. Coś poważnego. I to było przerażające.
- Zdajcie sobie w końcu sprawę, OBOJE, że od głowy Harry’ego zależy najwięcej. Pieprzona męska duma! Jak ty mu nie pokażesz, to zginiesz – wskazała w złości na blondyna - a jak ty nie będziesz ćwiczył – obróciła się gwałtownie to czarnowłosego - to też zginiesz. A z wami wszyscy pozostali.
Zapadła między nimi gęsta cisza.
- Idę do siebie. Zachowajcie się jak mężczyźni chociaż raz.
Zdała sobie sprawę, że zirytowali ją na tyle, że warknęła. Szybkim krokiem pokonała schody i weszła do siebie. Nie wiedziała, czy dobrze zrobiła, zostawiając ich tam we trójkę.
- Najwyżej się pozabijają… - mruknęła do siebie samej i westchnęła.
Najśmieszniejsze jest to, że ta trójka na dole w ciszy siedziała dobre dwadzieścia minut. Malfoy kalkulował w głowie stosunek plusów do minusów całej tej farsy i w sumie doszedł do smutnego wniosku, że lubi siebie żywego, bo – co jest przykre – Granger miała rację.
- Dobra, Potter. Widzimy się codziennie wieczorem o ósmej. Chcesz to przyjdź – nie chcesz, to nie przychodź.
Nie patrzył na Wybrańca, ale i tak czuł na sobie to spojrzenie pełne niedowierzania. I miliona innych rzeczy.
- Granger ma rację. Twoja głowa w tym momencie to największa karta przetargowa.
Dopił herbatę, wstał, odwrócił się i spojrzał na rudego i na Pottera.
- Ale jak jej powiecie, że coś takiego powiedziałem, to się nie przyznam – rzucił na odchodne i opuścił salon.
Ron opadł na kanapę z głośnym westchnieniem
- Uszczypnij mnie, Ron, bo ja nie wierzę w to, co tu się wyprawia…
- Nic mi nie mów, stary. Nic mi nawet nie mów…
Nie mógł się oprzeć pokusie i nie miał ochoty powstrzymać sam siebie przed zrobieniem tego.. W drodze do swojego pokoju stanął pod drzwiami brunetki. Zapukał. Grzecznie, jak człowiek.
Otworzyła mu drzwi z zamachem.
- Malfoy? – Jej brwi powędrowały w zdziwieniu do góry.
- Chciałem tylko powiedzieć, Granger – zaczął, szarmancko opierając się o framugę drzwi i pochylając się ku niej – że dziś zachowałem się jak mężczyzna.
Speszyła się i poczuł falę irytacji rozlewającą się po jego ciele.
- Chcesz order za to, czy co?
- Tak tylko mówię.
- Odwal się, Malfoy. Dobranoc.
Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Och, jak on lubił ją wściekać.
Resztę nocy spędził nad pięciolinią, kładąc się dopiero nad ranem.
*
[i] Niech ma krew uzdrowi jego ciało i moc
[ii] Ku chwale mocy, która jest początkiem i końcem wszystkiego
*
Wiecie, że bujam się z tym fanfikiem już 6 lat?
6. LAT.
6. LAT.
Chyba czas go skończyć, co?
xoxo
PannaNieporozumienie
PannaNieporozumienie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz