piątek, 2 listopada 2018

Dziewiętnaście

- Malf... Ben, czy to naprawdę jest...

- Przestań marudzić - rzucił w jej stronę, przerywając jej i ciągnąc ją między obracające się rytmicznie pary.

Dracon stanął naprzeciwko niej, przyciągając ją do siebie, ujmując jej prawą dłoń i swoją lewą kładąc na talii Gryfonki. Prowadził zdecydowanie, pozwalając sobie na muskanie dłońmi jej pleców, gdy się obracała wokół własnej osi.

Tak właściwie to nie wiedziała czym się tak spina i denerwuje. Przecież tylko tańczyła. Tańczyła z Malfoyem. No dobra, jednak wiedziała, dlaczego się tak spina - to nie była normalna sytuacja, a jej mózg ciągle pragnął analizować każde zachowanie tego chłopaka.

- Naprawdę bardzo ładnie dzisiaj wyglądasz. Nowa fryzura? - Jego głos wyrwał ją z rozmyślań.

- Można tak powiedzieć - posłała mu niepewny uśmiech.

- Aprobuję, nawet bardzo. Bardzo zdolny stylista, Granger.

- I do tego jaki skromny.

- To akurat żadna nowość - zaśmiała się szczerze, słysząc jego odpowiedź. Próbowała sobie odpowiedzieć na pytanie kiedy dokładnie pyskówki z blondynem przestały mieć podłoże prawdziwej niechęci - nie znalazła w swojej głowie tego jednego momentu, w którym zatarła się granica pomiędzy nimi. Granica, którą starannie budowali między sobą sześć lat.

Dracon potrafił tańczyć. W końcu był arystokratą - rodzice nauczyli go nie tylko pogardy do szlam i bajek o czystości krwi, ale też prozaicznych rzeczy, które definiowały go jako mężczyznę. Mimo tego, że powściągał emocje - jego aktualne ciało nie wyrażało ich tak, jakby sobie tego życzył - dawał Hermionie do zrozumienia, że bawi się całkiem nieźle. Był bardziej zrelaksowany, niż ona sama.

- Skąd pomysł na kolor sukienki?

Nie zakończył tańca, gdy po drugim utworze muzyka zaczęła wygrywać typowe wolne, romantyczne nuty, a wokalista zaczął zawodzić tekst ballady. Brunetka spojrzała w oczy Ślizgona.

- Dlaczego Cię to tak intryguje?

- Myślałem, że Gryfonki uznają ten kolor jako obelgę swojej odwagi.

- A jednak żadna do tej pory nie była na tyle odważna, aby pokazać się w nim światu?

Kołysał ją delikatnie w powolny rytm muzyki, momentami opierając brodę na jej ramieniu. Jego obie dłonie spoczęły na jej talii powodując, że znaleźli się zaskakująco blisko siebie do tego stopnia, że każdy oddech chłopaka muskał skórę jej ramion i szyi.

- Wiesz, Granger - ściszył ton głosu, niemal mrucząc do jej ucha - żadna do tej pory nie była na tyle odważna, aby stawić czoła światu po tym, jak omal nie zginęła, została przeklęta i... - zawiesił głos na chwilę. Hermiona od razu wyczuła zmianę tonu rozmowy. Już nie żartowali.

- Malfoy...

- Powiem to raz. Podziwiam Cię, Granger. Ja ledwo daję radę.

Nie wiedział, dlaczego się zdobył na to wyznanie, które od kilkunastu dni ciążyło mu na sercu. Musiała się pozbierać w sobie w zaskakująco szybkim tempie - to życie ustanowiło jej deadline na użalanie się nad sobą. Działała, stawała przed wyborami, nikomu nie odmawiała pomocy i jeszcze ogarniała Pottera i Weasleya dodatkowo. Dbała zawsze o każdy, nawet najmniejszy szczegół. Zaskoczyła go. Wszystkim. Całe życie myślał, że tylko spędza czas nad książkami, aby klepać na pamięć podręczniki słowo po słowie, a to, że biega za nią Potter to tylko przypadek. A w jej życiu nic nie działo się przypadkiem - ona była pilotem, ona sterowała, ona wpływała na bieg wydarzeń nie tylko swojego życia, ale też życia swoich bliskich, którym nigdy nie szczędziła swojego dobrego serca. Była bystra. Jak on. Choć on nigdy nie był tak dobrym człowiekiem, jak ona. Nie była szlamą, za jaką ją miał przez sześć pieprzonych lat. Chwilami, gdy się na tym zastanawiał miał poczucie ogromu zmarnowanego czasu na nienawiść, która - jak się okazywało - fałszowała jego spojrzenie na rzeczywistość.

- Draco - mówiła tak cicho, że słyszał ją tylko dlatego, że pochylił się, aby mówiła w stronę jego ucha, cały czas ją obejmując - ja wcale nie jestem tak odważna, jak myślisz...

Nie musiała na niego patrzeć, bo wiedziała, że i tak zrozumie o czym mówi. Co noc miała koszmary. Nawet, jeśli nie budziła się z krzykiem to i tak wiedziała, że sen nie przyniesie jej ukojenia. Budziła się w nocy czasem po kilka razy. A on wiedział. I nie chodziło tylko o to, że raz zasnął koło niej w jej łóżku, gdy nie potrafiła odróżnić rzeczywistości od jawy, która tak bolała. On czuł jej ból, nie raz pewnie obudziła go w nocy i było jej zwyczajnie głupio, że to akurat przed nim odkrywa karty, których się wstydzi. Była fajterką za dnia - oczywiście. Musieli działać, nie było czasu na zwlekanie i załamania nerwowe. Zdawała sobie sprawę ile od niej zależy. Ale noce... Noce były jej największym strachem... W snach wszystko wracało.

Przymknęła oczy, aby się nie rozkleić tak po prostu w środku wolnego kawałka, na środku parkietu, w jego ramionach. A potem wydarzyło się coś, co sprawiło, że przez jej brzuch przetoczyło się stado motyli, a plecy przeszły ciarki. Poczuła usta ślizgona na swoim czole, w geście czułego pocałunku.

- Sny zawsze kiedyś się kończą... - jego cichy, smutny głos dotarł do jej uszu, a jego oddech omiótł jej szyję. Resztę tego kawałka kołysali się w ciszy panującej między nimi, podczas której Hermiona starała sobie wytłumaczyć swoją własną reakcję na gest blondyna - nie potrafiła.

Gdy utwór się skończył odprowadził ją do stolika i zniknął, aby w spokoju wypalić papierosa niedaleko namiotu na podwórku Weasleyów, ulatniając się imprezy. Wychodząc, omiótł wzrokiem salę - Potter słuchał żywej debaty między Elfiasem Dogem a ciotką Muriel, a Wiktor Krum, po sprzeczce z Lovegoodem podchodził właśnie w stronę Hermiony, która na jego widok rozpromieniła się i wstała, aby się przywitać.

Draco potrzebował powietrza, aby nieco odetchnąć.

Oparł się ramieniem o drewniany słup altany stojącej nieopodal i odpalił papierosa od swojej różdżki. Nie był uzależniony od mugolskiego tytoniu, ale czasem korzystał z niego, aby rozładować zgromadzone w sobie napięcie.

Nie rozumiał, co Granger robiła z jego głową i instynktem samozachowawczym. Lubił patrzeć, jak przy nim się czerwieni, jak się uśmiecha i łechta tym jego ego, ale - kurwa mać - nie spodziewał się, że ze swojej strony zabrnie tak daleko w tę relację. Nie wiedział o co mu tak właściwie chodzi. Na początku myślał, że tylko się tym bawi. Lubił ją wkurzać, a ona nie brała do siebie jego podchodów - umówmy się, nie traktowała tego na poważnie, bo znała jego charakter i sposób bycia. Wywracała notorycznie oczami, dając mu znać, że drażni ją jego poczucie humoru i, że może sobie darować i spierdalać. Przyjmowała te żarty jednak z ironicznym uśmiechem, przyzwyczajając się do tych tanich tekstów, które on tak lubił, a które jej nie ruszały. No bo nie to ją ruszało - tak samo jak jego po raz pierwszy zaczęło pociągać to, że to nie ironiczne uśmieszki mają tu znaczenie. Lubił, jak się złościła i wywracała oczami. Lubił, jak widział w jej oczach, że mu ufa. Przeklinał klątwę i cholerną więź między nimi, a teraz zdał sobie sprawę, że jest spokojniejszy, gdy czuje w podbrzuszu jej emocje, bo wtedy przestaje się o nią martwić.

Draco ze świstem wypuścił dym, który przetrzymał przez moment w płucach.

- Ja pierdolę... - szepnął sam do siebie.

Fakty były takie, że chciał, aby mu ufała po tych wszystkich nieszczęściach, w których wziął udział. Bo on zaufał jej - nie rozumiał dlaczego - na tyle, że się przed nią otworzył. To go chyba przerażało najbardziej. Powierzył jej opatrywanie własnych ran czarną magią, powierzył jej kredyt zaufania w temacie muzyki, którą tak kochał - przerażało go, z jaką łatwością mu to przyszło. Nie wspominając o tym, że dziś dzień przeszedł samego siebie.

Nie wiedział, dlaczego chciał zbliżyć się do niej fizycznie. Bo - do chuja, tak - chciał. Właśnie teraz, robiąc sobie rachunek sumienia, przyznał to sam przed sobą. Sam tego chciał. Nie wiedział czemu ta irytująca czarownica tak na niego działa, bo nigdy nie powinna była zacząć tak na niego działać. Przerażało go to, że nie żałował dzisiejszych gestów. Ani zaklęcia, ani pocałunku w czoło, ani tych wszystkich ostatnich uśmiechów czy spojrzeń. Przerażało go to, że zaczyna patrzeć na nią jak na koleżankę, kogoś bliskiego, a nie jak na aseksualną, szlamowatą, brudną i skażoną Granger. Przerażało go to, że nie bała się stawić czoła jemu, Draconowi Malfoyowi, takiemu, jakim jest naprawdę. Bez masek, bez zasad, bez oceniania i uprzedzeń. Bo on na jej miejscu by się bał. Mało tego - przecież ona sama dawała mu do zrozumienia, że go takim akceptuje - pół żartem, pół serio, ale jednak. A on w to brnął, mimo, że nie powinien. Przerażało go to, że nie rozpraszała go swoją obecnością pomimo, że była obok coraz częściej - jej obecność wydawała mu się być coraz bardziej naturalna tak po prostu. I, co najważniejsze, pomagała mu. Potrafił przy niej się skupić. Zresztą, Granger znała doskonale cenę za brak skupienia - sama taką niedawno zapłaciła, w pewien sposób...

Zaciągnął się tytoniem ostatni raz. Dym zatrzymany w płucach przyjemnie drażnił jego drogi oddechowe. Rzucił niedopałek na ziemię, aby przydeptać go podeszwą buta. Wypuścił truciznę z płuc, wziął głęboki wdech świeżego, sierpniowego powietrza i skierował swoje powolne kroki w kierunku namiotu oświeconego białymi lampionami.

Potter (nadal w ciele rudego mugola), kończąc właśnie rozmowę z Dogem szukał wzrokiem Hermiony, która właśnie opuszczała parkiet z Ronem. Udał się w ich stronę.

I wtedy to się wydarzyło.

Zatrzymało mu się serce, gdy dostrzegł, jak patronus w niewyraźnej formie rysia biegnie w stronę zgromadzonych gości weselnych. Zamarł jakieś osiem metrów od Świętej Trójcy. Odnalazł przerażone oczy Granger stojąc niczym spetryfikowany.

Ryś stanął metr nad ziemią, w samym środku parkietu i przemówił głosem Kingsleya.

- Ministerstwo padło. Minister Magii nie żyje. Oni nadchodzą...

Żołądek ścisnął mu się do takich rozmiarów, że myślał, że zwymiotuje tu i teraz. Jego ciało zalało przerażenie Gryfonki. Poczuł, jak przemienia się w swoją normalną postać i, jak pali go lewe przedramię. Otrząsnął się z szoku najszybciej jak potrafił i zaczął kierować się w stronę Hermiony, jeszcze zanim do tłumu ludzi dotarło, co się dzieje. A potem ktoś krzyknął formułę zaklęcia obronnego i rozpoczęło się piekło. Hermiona próbowała złapać za rękę Rona, który jeszcze kilka sekund temu ruszył w stronę drinków, aby zaopatrzyć towarzystwo w alkohol. Tłum taranował ich tak, że mimo małej odległości dzielącej od siebie całą czwórkę nie byli w stanie w tym popłochu pokonać tego dystansu. Zza pleców słyszeli odgłosy deportacji i krzyki. Po drugiej stronie namiotu Ginny krzyknęła imię Harry'ego w panice. Nad Norą zaczęły pojawiać się czarne, latające sylwetki śmierciożerców.

Hermiona trzymała za rękę Rona, który chwycił Harry'ego za nadgarstek. W drugą dłoń złapała rękę Malfoya i deportowała całą czwórkę sprawiając, że zniknęli z terenu Nory.










Wylądowali na Tottenham Court Road ciężko dysząc. Hermiona miała łzy w oczach, Ron był kredowobiały na twarzy, a Harry i Draco wrócili do swoich normalnych postaci.

- Gdzie jesteśmy? - Rzeczowo, choć nadal w szoku spytał Potter.

- Tottenham Court Road - wymamrotała nieprzytomnie Gryfonka - idźmy przed siebie, jak gdyby nigdy nic. Musimy znaleźć jakieś ciemne miejsce - wyszeptała w stronę zszokowanej trójki. Nikt nie zaprotestował.

Było późno. Mijali zamknięte witryny sklepowe i kilka małych grupek imprezowiczów, którzy zbierali się w stronę własnych domów. Kilka metrów dalej znaleźli ciemną, ślepą uliczkę.

- Wyjmę wam ubrania, żebyście mogli się przebrać.

Nikt z nią nie dyskutował. Gdy Harry i Ron przebierali się ona przetransmutowała z powrotem swoją sukienkę z eleganckiej na swetrową, a obcasy znów przemieniła w trampki. Malfoy zresztą zrobił podobnie, bo po chwili stał w normalnych spodniach, adidasach, koszulce i kurtce jeansowej.

- Miona - zaczął cicho Ron, oddając jej swoje rzeczy, które właśnie z siebie zdjął - wolałem wierzyć w to, że nie będziesz miała dziś racji...

- Nie ty jeden - posępnie przytaknął mu Malfoy - Co robimy?

- Harry, wyjmę ci zaraz pelerynę niewidkę - spojrzała na Dracona, który zrobił ogromne, zdziwione oczy - my musimy znaleźć jakieś miejsce, żeby cokolwiek przedyskutować.

- Pelerynę..? - Zaczął Ślizgon.

- Draco, nie teraz - zgromiła go, rzucając mu proszące i zniecierpliwione spojrzenie - to nie jest miejsce na to.

- Hermiono - zaczął Harry, zarzucając na siebie sweter - nie wiem czy jest sens wyciągania peleryny, skoro Malfoy jest równie rozpoznawalny co ja...

- Zakładaj - podała mu pelerynę, patrząc na niego stanowczo. - Malfoy, zdejmij kurtkę i załóż swoją bluzę - wyjęła z torebki dresową, szarą bluzę Dracona. Żaden z nią nie dyskutował. Harry po chwili zniknął pod peleryną, a ona sama podeszła do blondyna i jednym sprawnym ruchem nasunęła mu kaptur na głowę.

- Znajdźmy jakiekolwiek miejsce, w którym możemy porozmawiać...

Ruszyli w stronę ulicy. Po kilku minutach marszu natrafili na otwarte drzwi pustej w środku kafejki nocnej. Zajęli stolik, a Hermiona zamówiła trzy kawy po to, aby zająć kelnerkę. Ślizgon westchnął głęboko, zajmując miejsce obok dziewczyny.

- Co my właściwie teraz mamy w planach? - Zapytał, mając nadzieję, że tylko on ma aktualnie pustkę w głowie.






*






Króciutko, jak na mnie, ale to dlatego, że bałam się pisania tego rozdziału.
Wyszło, jak chciałam - tak ma być.
Korzystam z czasu, jaki jest mi dany, aby nadrobić zaległości jak najszybciej.

Opinie, proszę. Tak bardzo potrzebuję.



Stay tuned
PN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz