sobota, 3 listopada 2018

Dwadzieścia

Miejsce, w którym się znaleźli nie zachęcało do wizyty - uklejone tłuszczem i pozostałościami jedzenia niewiadomego pochodzenia stoliki i obdrapane ściany stanowiły doskonałą anty-reklamę tego miejsca. Kelnerka - niska, krępa brunetka - nie spieszyła się z parzeniem zamówionej kawy.

Draco, siedząc obok Hermiony po raz kolejny obejrzał się za siebie, w kierunku drzwi wejściowych kafejki. Nie pasowało mu to, że nie siedział naprzeciwko wejścia. Lubił mieć pełną kontrolę nad sytuacją, a ten mały szczegół go niepotrzebnie stresował. Przysunął do siebie popielniczkę stojącą na środku blatu i z kieszeni spodni wyjął paczkę papierosów. Hermiona i Ron - i zapewne Potter, którego nie widział - spojrzeli na niego zdziwionym wzrokiem.

- Ktoś reflektuje? - Rzucił w ich kierunku, wskazując na otwarte opakowanie.

- Ty palisz? - Brwi Gryfonki powędrowały wyżej.

- Nie powtórzę swojej propozycji.

- Daj - wyjęła z paczki jednego papierosa, nerwowo rozglądając się po pomieszczeniu. Nie, nie paliła nałogowo, ale od roku, gdy tylko wracała do domu lubiła usiąść przy otwartym na oścież oknie w swojej starej sypialni w akompaniamencie dobrej książki, czerwonego, półsłodkiego wina i papierosa.

Teraz to ona zszokowała chłopaków siedzących i wlepiających w nią szeroko otwarte oczy. Zanim Draco zdążył sięgnąć w kierunku różdżki wyjęła z torebki zapalniczkę i odpaliła swojego papierosa, podając mu do ręki mugolski przyrząd. Dracon wziął zapalniczkę do ręki i rzucił jej zdezorientowane spojrzenie. Uśmiechnęła się, zaciskając usta, aby nie wyrwał się jej chichot, który ewidentnie wskazywałby na to, że się z niego śmieje.

- Musisz przytrzymać tutaj - wyjęła mu zapalniczkę z dłoni i poinstruowała, demonstrując dwa razy, jak zapala się urządzenie. Oddała mu je z powrotem do ręki i zaciągnęła się swoim papierosem.

- Musimy omówić jakie mamy możliwości, nie możemy sobie ot tak chodzić po Londynie... - zaczęła cicho, wypuszczając papierosowy dym z płuc.

- Dziurawy Kocioł? To całkiem niedaleko... - zaproponował Ron.

- Skoro ministerstwo padło, to obstawiam, że podalibyśmy się Voldemortowi na tacy - mruknął Malfoy, odpalając swojego papierosa i wrzucając zapalniczkę Hermiony do kieszeni swojej bluzy. Uniosła brew na ten widok, pokręciła głową, ale nie skomentowała, gdy posłał jej krótki, cwaniacki uśmieszek.

- Jedyne co mi przychodzi do głowy to stary dom moich rodziców, ale... - zaczęła brunetka, przeczesując dłonią swoje długie włosy.

- Obserwują go od czerwca, Granger - wtrącił się jej w zdanie blondyn - odpada.

- A Grimmauld Place? - Spytał cicho spod peleryny Harry.

- Co to za miejsce?

- Stara kwatera zakonu - wyjaśniła blondynowi szeptem dziewczyna.

W zasadzie - nie był to taki głupi pomysł. Snape, jako były członek zakonu mógł tam wejść i - choć Ron i Harry o tym nie wiedzieli - nie musieli się go obawiać. W chłodnych kalkulacjach pomysł ten wypadał nie najgorzej zwłaszcza, że wstęp do domu Blacków mieli tylko członkowie Zakonu Feniksa.

- Ale Snape może tam wejść... - Ron wypowiedział na głos tę myśl, którą - gdyby nie wiedziała tego, co wie - sama wypowiedziałaby głośno jako pierwsza.

- Moody mówił, że rzucał zaklęcia, które mają go odstraszać, Ron - spojrzała w oczy rudemu chłopakowi, którego mina zdradzała, jak bardzo jest przerażony i jak bardzo się waha. Trafne argumenty brunetki i jej spokój z reguły rozwiewały wątpliwości Gryfona. Ron wpatrywał się w nią nieodgadnionym wzrokiem, gdy ta niewinna dziewczyna, którą znał przez połowę swojego życia zaciągała się kolejny raz papierosem. Była to oczywiście najmniej niewinna czynność, jaką do tej pory widział w jej wydaniu.

Ich dyskusja została przerwana przez kelnerkę, która przyniosła im do stolika trzy cappuccino w wyszczerbionych na brzegach filiżankach. Malfoy uśmiechnął się do niej czarująco, gdy dostał swoją kawę, przyprawiając ją o ogromny rumieniec. Uciekła w popłochu za ladę, wkładając słuchawki na uszy.

- Dlaczego one zawsze tak na Ciebie reagują? - O dziwo, to pytanie wypowiedział Weasley.

- Urok osobisty.

- Przecież ona nawet nie jest ładna...

- Ale nadal jest kobietą, Weasley - wyjaśnił oczywistym tonem Malfoy, wypowiadając to zdanie znudzonym głosem.

- Możemy wrócić do tematu? - Hermiona zgasiła końcówkę swojego papierosa w popielniczce, przewracając oczami. Kątem oka zarejestrowała, jak dwóch robotników wchodzi do lokalu, siada przy stoliku po drugiej stronie lokalu i odprawia kelnerkę, nadal czerwoną na twarzy.

- Ja popieram pomysł - zgodził się cicho Malfoy, również gasząc pozostałości po swoim papierosie.

- Harry, myślisz że bez problemu wejdziemy do kwatery? - zwrócił się do Wybrańca, starając się mówić do Dracona i Hermiony, siedzących naprzeciwko niego. Upił łyk kawy z filiżanki i skrzywił się. - Merlinie, co to za obrzydliwe świństwo...

- Coś wymyślimy. Nie mamy lepszej opcji. Poza tym, Ron - zaczął cicho spod peleryny Harry - nawet jeśli, o niczym tak nie marzę, jak o tym, żeby dorwać Snape'a w swoje ręce...

W momencie, w którym Harry i Ron szeptem debatowali nad tym, czy aby na pewno Grimmauld Place będzie odpowiednim miejscem na ich kryjówkę, Hermiona dostrzegła dziwne poruszenie wśród dwóch mężczyzn, którzy weszli przed chwilą do lokalu. Mało dyskretnie, pod stołem złapała dłonią Dracona za udo. Zareagował gwałtownie, obracając się głowę zszokowany w jej kierunku. Kaptur lekko zsunął się z jego głowy. Już miał cieszyć się wypowiedzianym na głos ironicznym i seksistowskim tekstem, który przyszedł mu do głowy, ale zobaczył jej poważny wzrok wskazujący to na niego, to w stronę drugiego zajętego stolika i jej kamienną minę. Nachylił się ku niej, bo wiedział, że gdy teraz po prostu obróci głowę może zdradzić ich niepewność. Zagrał więc, aby wyglądało to tak, jakby po prostu pochylał się nad nią w czułym geście, czy czymś na jego wzór.

- Co wy wyprawiacie? - Rzucił trochę zbyt głośno i zbyt agresywnie Ron w momencie, w którym Hermiona bezgłośnie powiedziała do Malfoya krótkie "coś nie gra". Stalowoszare oczy wpatrywały się intensywnie w emocje w brązowych tęczówkach dziewczyny. Blondyn i Gryfonka ujęli rękojeści swoich różdżek jak najdyskretniej i w momencie, w którym Dracon odwrócił się i spojrzał w stronę dwóch mężczyzn zobaczył dwie znajome twarze. Nie wiedział czy szybciej podnieśli się tamci, on, Granger czy Potter, który zrzucił z siebie pelerynę.

Poleciały zaklęcia. Obserwując ich z boku można było zauważyć różnicę w doborze klątw - podczas gdy Harry, Ron i Hermiona rzucali petrificus totalus i drętwotę, Dracon bez skrupułów mierzył do śmierciożerców sectumsemprą. Mieli dwukrotną przewagę - zaledwie kilka minut wystarczyło, aby dwójka sług Czarnego Pana leżała bezbronna na podłodze - żadne z brutalniejszych zaklęć nie dotknęło śmierciożerców - ku rozczarowaniu Draco.

- Potter - zwrócił się do Wybrańca - zasłoń rolety i zgaś światło. Hermiono, znajdź kelnerkę i zrób co trzeba.

Hermiona posłuchała i zajęła się kelnerką na zapleczu - nie musiała dużo robić, gdyż ta nadal miała słuchawki na uszach i zainteresowana była jedynie gazetą, która pochłaniała jej całą uwagę. Dziewczyna nie zauważyła nawet tego chwilowego zamieszkania. Harry sprawnie zasłonił rolety, a Ron za pomocą wygaszacza sprawił, że otoczył ich półmrok. Malfoy pochylił się nad dwoma nieprzytomnymi mężczyznami.

- Ten to Dołohow - mruknął sam do siebie Ron.

- Drugi to Rowle - dodał blondyn - jak oni, u diabła, nas tutaj znaleźli...

- Nieistotne - przerwała stanowczym głosem Hermiona, składając za pomocą reparo stolik, który wysadził jeden z napastników - co teraz z nimi zrobimy?

- Nie będziemy nikogo zabijać - zaczął niepewnie Harry, zerkając nieufnie na Malfoya. Blondyn prychnął.

- Potter, uwierz mi, nie pali mi się do mordowania albo obdzierania ze skóry - słysząc to Harry zrobił minę, jakby mu ulżyło - zaklęcie zapomnienia załatwi sprawę.

Dracon wyciągnął przed siebie różdżkę.

- Obliviate - szepnął cicho i po chwili ujrzeli zamglone oczy Rowla. Westchnął i powtórzył inkantację na drugim z mężczyzn.

Hermiona sprawnie doprowadziła lokal do stanu sprzed walki - nawet stoliki były czyste, a nie obklejone. W ciszy posadzili obu śmierciożerców naprzeciwko siebie przy najdalszym stoliku, który najmniej rzucali się w oczy. Wyglądali, jakby przysnęli, siedząc przy stole. Następnie Ron jednym ruchem sprawił, że kule światła wróciły na swoje pierwotne miejsce, oświetlając lokal.

- Spadajmy stąd - mruknęła Granger, zarzucając na swoją swetrową sukienkę na szybko kurtkę jeansową Dracona, która akurat leżała na samym wierzchu wszystkich rzeczy w torebce. Pachniała Draconem i jego perfumami tak intensywnie, że przez chwilę zakręciło jej się w głowie, gdy dotarł do niej ten zapach. Spotkała się po raz kolejny z jego cwaniackim uśmiechem, jednak nie skomentował. Ron otworzył jej drzwi, przepuszczając ją przodem. Znaleźli się na ulicy w czwórkę, gdzie Harry w kafejce ponownie zarzucił na siebie pelerynę niewidkę.

- Prowadź, Hermiono.

Było już naprawdę późno, gdy szli ulicami Londynu. Dochodziła pierwsza w nocy. Obrała drogę, która prowadziła okrężnie do kwatery, aby ominąć najbardziej uczęszczane miejsca na trasie. Zrobiło się chłodno, jednak adrenalina nie opuszczała ich na tyle, że nie odczuwali zimna, które dzisiejszego słonecznego popołudnia nie miało miejsca. Wydawało im się, że dzisiejsza uroczystość wydarzyła się kilka lat temu, a nie kilka godzin wcześniej.

Brązowe fale Hermiony, które dziś rano wyczarował jej - dosłownie - Malfoy, mimo dużej wilgotności powietrza nadal pozostawały nienaruszone, opadając na jej plecy. Zaklęcie działało dobę. Dopiero teraz, idąc za nią Dracon zarejestrował, że włosy naprawdę sporo jej urosły - w obecnej formie sięgały za talię. Dyskretnie omiótł wzrokiem jej kształtne łydki i tyłek i doszedł do wniosku, że schudła od lipca. Stres brał górę nad apetytem w jej wypadku. Westchnął nie wiedząc, dlaczego znowu o niej myśli i dlaczego znów się martwi.

- Myślicie - powiedział cicho spod peleryny Harry tak, aby wszyscy mogli go usłyszeć w trakcie marszu - że wszyscy są bezpieczni...?

- Harry - zaczęła Hermiona - na weselu był prawie cały zakon, a zanim cokolwiek się zaczęło większość gości się deportowała.

- Dokładnie - poparł Hermionę Ron, który zdawał się nie dopuszczać do siebie innego scenariusza.

Malfoy nie powiedział nic. On w tych sytuacjach zawsze bywał pesymistą - wolał się cieszyć, zaskoczony, że matka jest cała i zdrowa niż zakładać zawsze najlepsze i się bardzo rozczarować. Dlatego się nie odezwał.

Gdy stanęli na placyku przed Grimmauld Place 12 nie wiedzieli, czego mogą się spodziewać, a Draco czuł się najmniej pewnie z nich wszystkich. Dom rodzinny jego matki, który strzeże, jak się już dowiedział po drodze, jego nawiedzona babcia drąca się na wszystko i wszystkich z portretu. Ach, rodzinka... Do tego miejsce gdzie wychowywała się najukochańsza cioteczka Bella oraz Syriusz, ojciec chrzestny Pottera. Zapewne ciepłe, milusie miejsce pełne rodzinnej atmosfery.

Wspięli się po wąskich schodkach, a Potter przeciągnął różdżką po drzwiach wejściowych. Usłyszeli metalowe zamki, których mechanizm otwierał się jeden po drugim i drzwi uchyliły się, zapraszając ich do środka. W przedpokoju zapłonęły gazowe lampy. Ron i Hermiona, jako, że weszli jako pierwsi zwrócili uwagę na przewrócony stojak na parasole w kształcie nogi trolla.

- Ktoś jest w środku? - Rudowłosy zwrócił się do Hermiony.

- Wątpię, Ron, przecież ten dom stoi pusty.

- A jaką masz gwarancję?

- Ja... - Harry urwał głos, ponieważ przerwał mu szept.

- Severus Snape?

Głos szalonookiego sprawił, że całej czwórce przebiegły ciarki po plecach, a następnie doświadczyli autorskiego zaklęcia aurora o nazwie "Język w supeł". Gdy tylko któreś z nich wydusiło, że nie są Snapem, zaklęcie ustąpiło, a ich języki wróciły na swoje miejsca. Dyszeli ciężko, zszokowani, patrząc po sobie.

- Ja podziękuję, dalej nie wchodzę - mruknął sam do siebie Malfoy.

Następnie zostali poddani kolejnej pułapce - w drugim końcu długiego, ciemnego korytarza szara mgła zaczęła formować się w sylwetkę Albusa Dumbledore'a. Dracon zamarł. Widmo spojrzało na nich groźnym wzrokiem, po czym z dużą prędkością ruszyło na nich, wyciągając przed siebie dłoń.

Krzyczeli. Nie wiedzieli, które z nich wystraszyło się najbardziej. A tuż po ich krzyku zaczęła wyzwiskami rzucać Pani Black, z portretu, którego zasłony nie przysłoniły całkowicie.

- Matko, myślałem, że się posikam - próbował dojść do siebie Ron.

- Ja pieprzę - skrzywił się Dracon, patrząc na Hermionę - co tak wrzeszczy?

Gryfonka parsknęła w rozbawieniu.

- To, mój drogi - spojrzała mu w oczy, podkreślając te dwa słowa - jest twoja babcia - powiedziała to w taki sposób, że pozostała dwójka również zaśmiała się pod nosem.

- Cóż - aktorsko uśmiechnął się Draco - to po niej zawsze byłem taki uroczy.

- Hommenum revelio - mruknęła Hermiona, wyciągając przed siebie różdżkę.

- I co? - Spytał Draco po chwili ciszy i wyczekiwania. On jedyny z mężczyzn wyglądał, jakby wiedział, o chodzi.

- A na co czekamy tak właściwie?

- To zaklęcie ujawniające ludzką obecność - wyjaśniła krótko i rzeczowo Hermiona - Jesteśmy tu sami - spojrzała na Dracona - Chodź, poznasz rodzinkę.

- Kurwa, no marzę o tym.













Gdy ku ogromnemu niezadowoleniu i wyzwiskom pani Black zasłonili portret, słuchając o zdrajcach krwi, szlamach, szumowinach i innych niewdzięcznych tego magicznego świata Draco stwierdził, że naprawdę ma w sobie coś z babci.

Obopólną decyzją rozłożyli dziś śpiwory w największym salonie. Postanowili nie rozdzielać się na pokoje, w związku z czym mieli do dyspozycji jedną kanapę, która się nie rozkładała i dużo podłogi. Kanapa, jako najwygodniejsza, zgodnie z dżentelmeństwem, przypadła Hermionie, która w ramach poczucia winy transmutowała dwa fotele w jednoosobowe, polowe, składane łóżka. Malfoy stwierdził, że on przygarnie jeden materac, który mieli ze sobą i w sumie wystarczy mu podłoga. Uznali, że rozsądnie będzie, gdy wszyscy będą blisko siebie na wypadek, gdyby ich kryjówka została odkryta, czego przecież nie mogli całkowicie wykluczyć. Czuli się tu jednak bezpieczni. Po śmierci Dumbledore'a strażnikami tajemnicy stali się wszyscy członkowie zakonu, co nadal stanowiło wąskie, zaufane grono. Mogli odetchnąć, chwilowo.

Hermiona spakowała dziś rano, jak codziennie, trochę świeżego jedzenia, aby nie musieli się początkowo martwić o prowiant, gdyby cokolwiek się wydarzyło. Robiła tak od tygodnia, sprawdzając, czy chleb i jajka są świeże i wymieniała je uparcie dzień w dzień. Ze spiżarki Pani Weasley pożyczyła również powidła, dżemy i inne zakonserwowane przetwory, których spakowała pokaźną liczbę.

Gdy rozdała chłopakom śpiwory, poduszki, koce, materac oraz ich ubrania i ręczniki udała się w kierunku kuchni wraz z rudowłosym, aby spróbować zmierzyć się ze stanem kuchni oraz z ciepłą herbatą.

Mieszkanie mimo, że przykryte grubą warstwą kurzu było w pełni sprawne. Wchodząc do salonu uprzątnęli nieład za pomocą kilku ruchów różdżką - w kuchni również kurz nie stanowił większego problemu. Dopływ gazu na kuchence funkcjonował, a piwnica nadal była wypełniona po brzegi sporym zapasem drewna do kominka. Dracon rozpalił palenisko, aby mieli możliwość skorzystania z ciepłej wody w łazience. Prąd i światło również mieli, ale woleli jednak posługiwać się bardziej dyskretnymi świecami, nie odmawiając sobie co prawda skorzystania ze sprawnej lodówki, do której Hermiona schowała zapas mleka, jajek i zapasowego ciasta z dzisiejszego wesela. Na stole w kuchni zostawiła cztery bochenki chleba, aby ich nie nosić ze sobą i przykryła je ściereczką kuchenną, wyciągniętą również z torebki. Resztę zapasów postanowiła zostawić spakowane na wypadek, gdyby musieli się stąd ewakuować nieprzygotowani.

- Ron - zwróciła się do chłopaka, który obserwował do tej pory jak biega z jednej strony pomieszczenia na drugą, opierając się o stół jadalniany - przygotuj proszę cztery kubki na herbatę. Przyda się nam przed snem...

- Hermiona - zwrócił się w jej stronę poważnym tonem głosu. Dopiero wtedy przerwała swoją bieganinę i odwróciła się ku chłopakowi, dając mu sto procent swojej uwagi. Ron podszedł do brunetki i stanął naprzeciwko niej. - Co się dzieje do cholery między Tobą a Malfoyem?

Gryfonka zmarszczyła brwi. Była zmęczona, bardzo zmęczona. Nie spała od piątej rano, więc na nogach była już prawie dobę, a emocje ostatnich dwudziestu godzin dały jej popalić.

- O czym Ty mówisz, Ron?

- Kurwa mać - widziała, jak zaczyna w nim narastać złość - ja rozumiem, że zawdzięczasz mu życie, ale do jasnej cholery nie powinnaś mu się od razu rzucać na szyję. Pomiatał nami sześć lat, Tobą najbardziej.

Hermiona oparła się biodrami o blat kuchenny, zamknęła oczy, wzdychając i przetarła dłonią zmęczone, zaczerwienione oczy.

- Ron to nie jest ani dobry czas, ani miejsce na tę rozmowę.

- To dlatego tak Ci zależało, żeby był tu z nami, tak? Żebyś go miała przy sobie?

- Ron...

- Hermiona nie jestem ślepy!

- Ale czego Ty się czepiasz?! - Podniosła na niego ton głosu. - Co właściwie widziałeś? Kiedy to widziałeś? To, że dzisiaj nachylił się nade mną, kiedy dojrzałam, jak Dołohow wyciąga różdżkę z kieszeni? Siedziałeś do niego tyłem, gdybyś siedział obok mnie to Ty byś zrobił to samo, do cholery! Tylko jego mogłam ostrzec dyskretnie tak, aby ich zaskoczyć.

Zapadła między nimi chwila ciszy, w której Ron nadal szukał argumentów.

- Masz na sobie jego kurtkę.

Hermiona ostentacyjnie otwartą dłonią uderzyła w swoje czoło.

- Ja pierdole, Ronald. Było zimno. Musieliśmy stamtąd szybko wyjść, a to była ostatnia rzecz, jaką chowałam do tej pieprzonej torebki, która w środku ma cholerne piętnaście metrów kwadratowych. Nie było czasu na szukanie czegokolwiek innego!

Rudowłosy przygryzł wewnętrzną stronę policzka. Jej wytłumaczenie było logiczne i miało sens. Wygrała, co nie znaczyło, że przestało go to dręczyć.

- Poważnie, Ron? Teraz będę Ci się tłumaczyła z każdego czynu, żebyś miał potwierdzenie tego, czy robię podchody do Malfoya? - Była sporo niższa od Weasleya, ale patrzyła mu w oczy z zadziornie zadartą brodą. Zdenerwował ją niesamowicie. - Zrozum w końcu, że nie robiłbyś tej afery o sweter Harry'ego albo, gdyby to Harry siedział obok mnie. Nie byłoby tej rozmowy. Po co na siłę szukasz rzeczy, które normalnie byś zignorował? Tak, Ronald, Malfoy tu jest i Malfoy tu zostanie. I lepiej, żebyś zaakceptował, że musimy ze sobą współpracować, bo jeszcze nie raz uratuje nam dupy.

- Harry'ego znasz pół życia, a z Malfoyem rozmawiasz ile? Trzy miesiące? A nie skaczecie sobie do gardeł od kiedy? Od miesiąca? Półtorej miesiąca?

Zamknęła oczy i westchnęła ciężko, zrezygnowana i zmęczona. Nie miała siły na tę bitwę dzisiaj.

- Mogliśmy dziś zginąć, Ron. A Ty wyciągasz o trzeciej nad ranem Malfoya i moją miłość do niego?

- Miona...

- Zejdź mi z oczu, Ron.

Spojrzał na nią zdziwiony. Spodziewał się złości, kłótni - znał ją tyle czasu, że wiedział doskonale, jaką reakcję w niej wywoła. Nie spodziewał się, że wścieknie się aż tak. Chciał, żeby po prostu mu powiedziała, że nie ma się czego bać, że gardzi blondynem i po temacie - tak jak słyszał to przez sześć lat. No bo ile mogło się zmienić w tak krótkim czasie? Dlaczego nie usłyszał tego zapewnienia?

- Skończmy tą herbatę po prostu i zanieśmy ją na górę - mruknął do niej, odsuwając się od brunetki.

- Mówię poważnie, Ronald - chłopak obrócił się w jej stronę - zejdź mi z oczu.

- Ale...

- Nie każ mi się powtarzać, bo zaraz znowu trzasnę w Ciebie takie oppungo i ptaki, że tym razem nie skończy się na dziurach w koszulce.

- Miona, przestań, przepraszam, ja...

Przerwał mu głos z przeciwległej strony pomieszczenia.

- Słyszałeś, Weasley, o co Cię prosiła - donośny i ostry głos Dracona sprawił, że oboje gwałtownie obrócili się w jego kierunku. Ronald zmierzył blondyna wzrokiem pełnym wściekłości, po czym spojrzał jeszcze raz na przyjaciółkę.

- Jak sobie chcesz. Twój rycerz Ci pomoże - rzucił arogancko w jej stronę, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł z pomieszczenia, wymijając Malfoya w progu wściekłym krokiem.

Brunetka odwróciła się tyłem do blondyna, zakładając ręce na biodra, wzdychając głęboko i podnosząc głowę w kierunku sufitu tak, aby rozluźnić napięty kark. Zamknęła oczy, oddychając miarowo, starając się nie wkurzyć bardziej, niż powinna. Nie walczyła ze łzami - o dziwo. Walczyła z milionem emocji. Przyjaciel właśnie podpalił lont prowadzący do tony dynamitu, który przed chwilą wybuchł z głośnym hukiem.

- Granger - usłyszała za sobą jego ciche kroki i serce podeszło jej do gardła.

- Jak długo tam stałeś? - Wydusiła z siebie, głupio bojąc się spojrzeć mu w oczy.

- Mniej więcej od czasu dramatu o moją kurtkę.

Ja pierdole, słyszał prawie wszystko.

- Spójrz na mnie - powiedział do niej, obracając ją przodem do siebie - Hermiono - lubiła, gdy zwracał się do niej po imieniu. Westchnęła i otworzyła oczy, napotykając natychmiastowo jego własne. - Jak bardzo powinniśmy się tym przejąć?

Zwrócił się do niej z tak bezpośrednim pytaniem, że po raz kolejny w ciągu doby przeżyła szok - jeszcze jeden taki szok i zemdleje ze zmęczenia, przysięga. Po pierwsze, Malfoy użył, mówiąc o niej, formy "my". Po drugie, miała wrażenie że nie pytał tylko o Rona.

- Malfoy, ja... nie wiem, ja po prostu nie wiem... - Miała wrażenie, że trochę rozczarowała go ta odpowiedź, lekko zmarszczył brwi, gdy schowała twarz w dłoniach. - Jestem na nogach od piątej rano i jedyne o czym marzę to ta pieprzona herbata i sen. Dość na dziś...

Skinął głową. On sam również wyglądał już na bardzo zmęczonego. Zdradzały go worki pod oczami. Wyminął ją, różdżką podgrzał wodę w czajniku po czym wyjął z szafki cztery kubki i jednym ruchem różdżki wyczyścił je. Sięgnął w stronę słoików z herbatą, które Hermiona zabrała ze sobą z Nory.

Poruszał się tak płynnymi i zdecydowanymi ruchami, że przyznała sama przed sobą, że mimo zmęczenia uwielbia, gdy to nie ona przejmuje inicjatywę i podejmuje decyzje. Nawet w kwestii zrobienia cholernej herbaty. Przy Ronie i Harry'm najczęściej to ona była tym zdecydowanym mężczyzną. Tak, to było dla niej męskie.

Odnalazł po chwili hibiskus z różą, imbirem i cytryną - swój ulubiony - po czym sprawnym ruchem nasypał odrobinę suszonych ziół na dno każdego z kubków. Zalał je gorącą wodą i niewerbalną leviosą podniósł je na wysokość swojej głowy.

- Chodź - pociągnął ją za dłoń, wskazując jeszcze, aby wzięła podstawkę ze świecą ze sobą do drugiej ręki. Usłuchała go w milczeniu. Nie czuła się już nawet zawstydzona oskarżeniami Rona, które sam zainteresowany również usłyszał - chyba była zbyt zmęczona, aby teraz się tym przejmować.

Wrócili na górę, do salonu, w którym Harry pościelił już wszystkie łóżka i zabezpieczył ich zaklęciami ochronnymi. Ron kucał przy kominku i nie odwrócił się, gdy weszli do pomieszczenia. Kubki sprawnie wylądowały na salonowym, drewnianym stole. Hermiona westchnęła - marzyła o śnie, ale nie chciała spać w ubraniach. Chwyciła - jak jej się wydawało - wcześniej wyciągnięty przez siebie dres, koszulkę i ręcznik i wyszła jeszcze do łazienki, aby się przebrać.

Zamknęła za sobą drzwi i dosłownie dwie minuty później usłyszała pukanie.

- Jeszcze chwilka - zdjęła z siebie sukienkę i nałożyła na siebie koszulkę, stojąc w majtkach. Podniosła ręcznik i zdała sobie sprawę, że nie wzięła spodni.

- Otwórz, to ja - zza drzwi usłyszała cichy głos Dracona.

- No chwilka, no.

- Mam twoje spodnie, Granger, nie świruj - zaśmiał się zmęczonym głosem.

Uchyliła drzwi. I tu zrobiła taktyczny błąd - Malfoy jednym, sprawnym ruchem wsunął czubek buta w przestrzeń, jaka dzieliła ją od drzwi i wymijając ją, znalazł się w łazience dosłownie w ułamku sekundy.

- Draco... - syknęła i już miała krzyczeć, gdy jego zmęczone oczy spojrzały na nią i ręką zasłonił swoje powieki, wyciągając ku niej rękę, w której trzymał jej dresy.

- Ubierz je i powiedz kiedy, bo to chyba jedyna najbliższa okazja i warunki do tego, żebyśmy porozmawiali.

Jęknęła. Nie odpuszczał. Zabrała swoje spodnie i nieco niezdarnie założyła je na siebie. Ledwo stała na nogach.

A Malfoy? Podglądał. Oczywiście, że podglądał - w końcu był tylko facetem. Na ich szczęście łazienka była spora, a Granger zmęczona, więc nie zarejestrowała tego.

Prawdopodobnie Potter zajął się również i tym miejscem, oczyszczając je z kurzu i innych rzeczy, które zamieszkały tu podczas nieobecności domowników. Hermiona pochyliła się nad umywalką i ciepłą wodą zmyła z twarzy resztki makijażu - wycierając twarz ręcznikiem poczuła, jak ciepła woda zmyła za razem trochę jej zmęczenia i obdarowała ją ostatkami trzeźwości umysłu.

- O co chodzi, Draco? - zwróciła się do chłopaka cichym, zmęczonym tonem. Ślizgona na dźwięk swojego imienia w jej ustach znów połaskotało coś w brzuchu.

- Muffliato - blondyn skierował różdżkę w stronę drzwi, po czym schował ją do kieszeni i zwrócił się do niej, patrząc w jej oczy - O co chodzi Weasleyowi?

- O to, że tu jesteś.

- A tak poważnie?

Westchnęła ciężko, przeczesując dłonią miękkie, pofalowane włosy.

- Ron jest zazdrosny.

- Na to sam już wpadłem - uniósł jedną brew patrząc na nią. Zdziwiła się, że ta odpowiedź go nie zadowala.

- Nic więcej Ci nie powiem, bo nie ma takiej potrzeby.

- Śmiem wątpić, Granger, bo jak tak dalej pójdzie, to w miesiąc wszyscy sami się powybijamy, a Sam Wiesz Kto zatańczy kankana na naszych grobach - widział, że dziewczyna zaczyna się niecierpliwić. - Mam propozycję. Tu i teraz, pytanie za pytanie.

- Co Ty, masz pięć lat?

- Bądź poważna, Hermiono. Mówię serio. Ty odpowiesz mi, ja Tobie, wychodzimy z tej łazienki i idziemy spać. Nic więcej nie chcę.

Brunetka chwilę się w niego wpatrywała, kalkulując. Skinęła głową po chwili.

- Okej, Granger. Nie ma odpowiedzi "nie wiem". Jest albo tak, albo nie. Nie ma kłamania, bo i tak się dowiem, a wtedy się wścieknę. Pamiętaj, że ja naprawdę wiem, kiedy się boisz - przewróciła tylko oczami, kiwając głową nieprzygotowana na to, co za chwilę usłyszy. - Czy obawy Weasley'a są w jakikolwiek sposób uzasadnione?

Poczuła się, jakby ją spetryfikował. Okazało się, że mimo, że słaniała się na nogach to jej serce miało jeszcze siłę, by przyśpieszyć swój rytm dwukrotnie i znaleźć się w jej gardle. Przełknęła ślinę i próbowała uciec wzrokiem od blondyna, który pokiwał z niedowierzaniem głową, wstał i w dwóch krokach znalazł się naprzeciwko niej. Wiedziała, że z Malfoyem nie gra się w takie rzeczy - już raz grała, w Aleksandrii, jak ją całował, żeby udowodnić, że ma rację.

Jedną ręką skierował jej podbródek tak, aby patrzyła mu w oczy. Nie miała ucieczki.

- Matko boska, Hermiono, nie bądź uparta, to i tak zostaje między nami. Zachowujmy się jak dorośli. Po prostu odpowiedz mi czy obawy Rona są uzasadnione?

Nogi jej się uginały pod naporem tych stalowych oczu.

- Tak.

Spodziewała się jakiejkolwiek jego reakcji, ale nawet nie drgnął - nie ruszył się, nie zdziwił się, tylko z poważnym wyrazem twarzy się w nią wpatrywał.

Skoro odsłoniła się tak bardzo, czas, aby ona dostała odpowiedź, której sama bezskutecznie szukała tyle czasu. Wzięła głęboki oddech, przygryzła wargę i śmiało patrząc Ślizgonowi w oczy zapytała:

- Draco, czy Ty się mną bawisz?

Przez twarz blondyna przemknął cień zdziwienia, a jego rysy twarzy złagodniały. Uniósł nieznacznie jedną brew i nadal poważnym tonem odpowiedział jej.

- Nie, Hermiono. Nie mam zamiaru się Tobą bawić.

Teraz to on ją zaskoczył. Odsunął się od niej i otworzył drzwi łazienki, dając jej znać, że ma wyjść pierwsza. Hermiona złapała swoje rzeczy i wyminęła go, wracając do salonu z milionem myśli na sekundę, które przewijały się przez jej głowę. Świeczka stojąca na stole prawie się już wypaliła, a stopiony wosk kapał na drewno stołu. Sięgnęła po kubek, który był przeznaczony dla niej i upiła letnią już herbatę. Swoje rzeczy ułożyła na krześle tuż obok kanapy.

Harry już spał, pochrapując, a Ron leżał na boku zawinięty w śpiwór, twarzą do kominka i oddychał spokojnie. Dracon wszedł do salonu w chwili, gdy zapinała śpiwór. Malfoy dopił swoją herbatę duszkiem po czym zdmuchnął świeczkę. Pomieszczenie oświetlane było już tylko przez tlące się płomyki w palenisku, które delikatnie tylko przełamywały ciemność.

Zamknęła oczy z ulgą, jakiej dawno nie czuła. Westchnęła głęboko, czując, że zaśnie dziś z niesamowitą łatwością. Miała wrażenie że na swojej skroni czuje muśnięcie warg i, że przez chwilę oplata ją zapach blondyna. Słyszała jeszcze ciche kroki Dracona, jakie stawiał na podłodze w skarpetkach, kierując się do swojego materaca. Słyszała jak się kładzie, przeciąga i cicho wzdycha. Potem wyłączyła jej się świadomość.








*






Zdecydowanie nadrobiłam długość - 4500 słów. 
No, to mamy okrągłą dwudziestkę. 

Błagam o Wasze znaki życia i obecności.


Wersja mobilna/wygodniejsza: WATTPAD


xoxo
PN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz