poniedziałek, 5 listopada 2018

Dwadzieścia jeden

Dochodziła druga po południu, gdy jako pierwszy ze wszystkich obudził się Draco. Przeciągnął swoje zastane mięśnie, napinając całe ciało. Przetarł dłonią twarz oraz przeczesał włosy i usiadł na materacu. Przyznał sam przed sobą, że był tak zmęczony, że nigdy jeszcze żaden materac nie wydawał mu się być tak wygodny, jak ten, dzisiejszej nocy - dawno też nie przespał ciągiem aż tyle godzin. Omiótł wzrokiem pomieszczenie, w którym się znajdowali - w świetle dziennym jeszcze bardziej dotarło do niego, że naprawdę wybuchła wojna. Wojna, której tak bała się jego matka, której tak bardzo od zawsze bał się ojciec. Wojna, która zabierze ze sobą wiele ludzkich istnień. Wszystkie najgorsze obawy wczoraj stały się nie tylko przeczuciem, a rzeczywistością. Naprawdę uciekli z łap śmierciożerców i siedzieli w domu Blacków. To nie był koszmar, a rzeczywistość.

Zerknął na śpiących jeszcze Gryfonów. Analizował rozluźnioną twarz Pottera i wsłuchał się w spokojny oddech Granger. Weasley spokojnie spał w pozycji, w której zasnął. Na rudowłosej czuprynie zatrzymał swój wzrok nieco dłużej.

Naszła go myśl, która zdawała się wyjaśniać nieco perspektywę wczorajszej kłótni między przyjaciółmi, lecz z punktu widzenia Ślizgona. Weasley jako jedyny nie jest przygotowany na wojnę. Jako jedyny z tej ekipy nie rozumie, jak to jest, gdy śmierć w imię wyższych idei przestaje być tylko groźbą, powtarzaną z przerażeniem w oczach przez otaczających cię ludzi.

Granger sama miała zginąć - on, Dracon, był cudem, za sprawą którego w ogóle przeżyła, przypłacając tę wojnę własnym dziewictwem, porzuceniem rodziców z marną perspektywą na odzyskanie ich pamięci i odnalezieniem ich w ogóle. Wiedział, że oni, jako mężczyźni, nie potrafią sobie wyobrazić jak duża była jej strata i jak duży był jej ból - fizyczny i psychiczny. Wszystko przez to, że na pierwszym roku nauki w Hogwarcie miała czelność zaprzyjaźnić się z Harry'm Potterem, o życie którego toczy się ta wojna. Miała czelność urodzić się w rodzinie mugoli i mieć brudną krew. Miała czelność urodzić się w tym typie ludzi, których po prostu nienawidzi jeden, popaprany czarnoksiężnik. I miała za to zginąć.

Potter doskonale wiedział, że to nie będzie łatwa wojna. Czarny Pan zabił mu rodziców, a on sam podczas tego aktu miał czelność przeżyć. Przeżyć - zaledwie tyle wystarczyło, aby teraz tracić przyjaciół, ojca chrzestnego i drżeć o przyszłość najbliższych. Tyle wystarczyło, aby Voldemort się odrodził z jeszcze większą pasją do zabijania, torturowania, oczyszczania świata czarodziejów i, tym razem, chęci zemsty i skończenia tego, co zaczął. Patrzył na mord na Cedriku, patrzył jak Bellatrix zabija Blacka. Patrzył na atak na ojca Rona oczami Nagini, widział śmierć Dumbledore'a z rąk Severusa. Jego serce rozdzierało się raz po raz, a prawdziwa wojna dopiero przed nimi. I również miał w niej zginąć.

A Weasley... Weasley nie poczuł jeszcze na własnej skórze, jak to jest. Owszem, zaatakowano jego ojca i podpalono jego dom. Ryzykował życiem dla Harry'ego wiele razy. Ale ojciec przeżył, dom odbudowano, a Potter nadal żyje. Jego siostra z komnaty tajemnic również wyszła bez większego szwanku. Nie stracił jeszcze nic, co by bezpośrednio dotknęło niego samego tak mocno, tak głęboko i to z powodu chorych idei śmierciożerców. Było mu ciężko - to oczywiste. Skrzywdzono mu przyjaciółkę, znał część osób, które musiały zginąć, ale nikt nie umierał z jego powodu. Nikogo na jego oczach nie torturowano, nikt nie umarł mu na rękach.

Na pierwszy rzut oka było ewidentnie widać, że rudowłosy dłuży się w Granger. Gdy kończyli ostatni rok po Gryfonce było widać, że z wzajemnością, choć sama przed sobą tego nie przyznawała. Teraz zmieniły się dwie rzeczy - Weasley nie jest świadomy jak bardzo niebezpieczna może być teraz miłość. Jak bardzo przywiązanie się do drugiej osoby może być użyte przeciwko niemu i jakie konsekwencje za sobą niesie, w dobie nadchodzących czasów tak mrocznych, że strach było o tym myśleć. Granger wiedziała. Dracon również wiedział, a Potter nawet już się o tym przekonał na własnej skórze. Drugą sprawą było to, jak bardzo zmieniły się uczucia dziewczyny - musiała bardzo szybko zrobić krok naprzód. Miłosne zauroczenie przyjacielem wydawała się zostawić za sobą i ostrożnie dysponowała rozlokowaniem swoich aktualnych emocji. To ostatnie dotykało Dracona już bardzo bezpośrednio.

Bał się tego. On, Ślizgon z krwi i kości, Draco Lucjusz Malfoy czuł, że dzieje się z nim coś złego. Coś innego, nieznanego. Coś, z czego w ludzkich warunkach życia i podczas funkcjonowania w normalnym świecie, pewnie nawet by się ucieszył i pociągnął temat dalej, aby po prostu zobaczyć, co się z tego rozwinie. Pieprzyć to, że przez sześć lat był ślepy na to, co ma przed nosem. Był przeraźliwie ślepy, ale wtedy był też zbyt zapatrzony w idee i nienawiść, by to zrozumieć. Wiedział, że jego matka i Severus, mimo jego najszczerszych życzeń, nie będą żyć wiecznie. Chciałby kiedyś mieć rodzinę - taką ludzką, kochającą, prawdziwą. I jeśli miałaby to być - na Merlina - nawet Granger, to w porządku. Ale nie teraz. Na wojnie przywiązanie czy miłość to największe karty przetargowe i słabe punkty. Są zbyt ważnymi figurami na tej szachownicy, aby pozwolić sobie na uczucia - zwłaszcza między sobą.

Draco westchnął. Sięgnął po ręcznik, który wczoraj wyjęła mu Hermiona i uświadomił sobie, że marzy o gorącym prysznicu. Bezszelestnie wymknął się z salonu.

Ściągnął z siebie bluzę w której spał. W lusterku napotkał swój wzrok. Twarz miał bladą, oczy lekko podkrążone. Na jego niemal przezroczystej, alabastrowej skórze na lewym przedramieniu odznaczał się czarny Mroczny Znak, którego tak bardzo nienawidził. Zarys jego mięśni, widoczny na brzuchu ostatnimi miesiącami zmalał. Ostatnio nie miał nawet kiedy wyjść i pobiegać - pomijając już sam fakt, że taka czynność byłaby już teraz skrajnie głupia i nieodpowiedzialna.

Gorąca woda rozluźniła jego spięte mięśnie i pieściła ciepłem jego skórę. Wychodząc z łazienki czuł się jak nowo narodzony - był wyspany, umyty, rozluźniony. I o mały włos wczoraj nie umarł ze dwa razy, ale w ogólnej kalkulacji nie miał się najgorzej.

Gdy wrócił do salonu Potter i Weasley już nie spali.

Ten drugi rozżalonym wzrokiem wpatrywał się w śpiącą jeszcze brunetkę jak w obrazek. Harry, widząc, że blondyn wchodzi do pokoju przyłożył sobie palec do ust, wskazując na spokojnie oddychającą dziewczynę. Dracon skinął, głową rozumiejąc aluzję. Rozwiesił mokry ręcznik na oparciu krzesła i gestem pokazał im, aby zeszli na dół, dając jeszcze pospać Hermionie. Spotkał się z aprobatą tej inicjatywy. Zabrali ze sobą kubki po wypitej herbacie i schodami podążyli w kierunku kuchni, nie odzywając się do siebie.

Potter w ciszy nastawił wodę w czajniku, a Ron wziął się za ręczne mycie naczyń. Dracon otworzył lodówkę. Ku radości chłopaka, pierwszą rzeczą, na którą padł jego wzrok było ciasto. Cała blacha ciasta, którą Hermiona zwędziła wczoraj niepostrzeżenie z lodówki pani Weasley. Z miną łakomego kota, mającego przed sobą swoją ofiarę, wyjął z lodówki blachę, stawiając ją na stole. Różdżką przywołał do siebie trzy łyżki.

- Potter - zwrócił się do lekko zaspanego jeszcze Wybrańca - zasyp trzy kubki kawą.

Zerknął na czarnowłosego, który uznał ten genialny pomysł za najlepszy pomysł tego popołudnia i na Rona, który z uniesioną brwią patrzył na nieszczęsne ciasto i trzy łyżki przywołane przez blondyna.

- Hermiona nas ubije, jeśli nie będziemy jedli z talerzy, a z blaszki... - mruknął trochę sam do siebie, trochę w eter, trochę w stronę blondyna.

- Jebać talerze, siadaj, Weasley.

Potter prychnął pod nosem, rozbawiony.

- Komu z mlekiem?

- Mi zrób - rzucił Ron, sadowiąc się na krześle.

- Śmierciożercy piją czarną - rzucił Malfoy. Oboje chłopaków spojrzało na niego ogromnymi, zdziwionymi oczami.

- Poważnie?

- Czarne szaty, czarne dusze, czarna kawa - zironizował, jako pierwszy wsadzając swoją łyżkę bezpośrednio do blaszki - Żartuję, zrób mi białą.

- Ja pierdole, miałem moment, w którym Ci uwierzyłem w tę bzdurę... - Wymamrotał czarnowłosy rozbawiony, udając zażenowanie. Weasley nie dał po sobie znać, że żart blondyna był w jakikolwiek sposób udany.

Potter z głośnym brzękiem postawił trzy kubki białej kawy na stole. Ron popchnął w jego stronę jedną z łyżek. Harry zamoczył usta w gorącym napoju, siadając na krześle.

I siedzieli tak we trójkę, pochylając się nad jedną blachą, łyżkami wyjadając z niej ciasto ramię w ramię przy poranno-popołudniowej kawie. Dopiero teraz dotarło do nich, że byli głodni. Mocno głodni. Wiec siedzieli przy jednym stole. Jakby nigdy między nimi nie było nienawiści czy urazów.

- Miona nam spuści wpierdol... - szepnął nieco konspiracyjnym tonem Harry.


Dracon prychnął z rozbawieniem pod nosem.

- Chciałbym z wami porozmawiać - powiedział to zdanie poważnym tonem, zaskakując Gryfonów swoją bezpośredniością.

- Zabrzmiało nieco grobowo i patetycznie, Malfoy... - mierzył go wzrokiem rudowłosy.

- Trochę tak, bo grobowo będzie. Ale jedzenia nie musimy przerywać - dodał, widząc, jak Potter już miał odkładać swoją łyżkę na bok. - Weasley, to wczoraj...

- Nie będziemy do tego wracać, Malfoy - rzucił ostrym tonem Ronald.

Potter spojrzał to na jednego, to na drugiego.

- Co mnie ominęło?

- Nic ważnego.

- Nie kłam, Weasley. Przestańmy wszyscy mydlić sobie oczy i pierdolić, karty na stół.

Ron przyjął na siebie wyzywające spojrzenie blondyna.

- Nie mamy o czym dyskutować - uparcie stał przy swoim.

- Ron, do diabła, o co chodzi?

- O nic! Po prostu... pożarłem się z Hermioną wczoraj...

- Małe niedopowiedzenie... - wtrącił cicho Draco.

- Wczoraj? Mieliście na to siłę? - Zdziwił się Potter.

- Po prostu.... nie ma do czego wracać.

- Mylisz się, Weasley. I wbrew pozorom tu nie chodzi o mnie.

Ronald prychnął, zirytowany, unosząc jedną brew i odwracając wzrok.

- Weasley. Posłuchaj mnie uważnie bo nie mam w zwyczaju się powtarzać. - Zaczął, nieco ostrym tonem Dracon. - Tak, ja i Hermiona przez jakiś pieprzony zbieg okoliczności jesteśmy ze sobą związani bardziej niż byśmy tego chcieli. Ona może mi wleźć do głowy, a ja czuję fizycznie jak się wkurwia.

Nikt nie skomentował wstępu. Świetnie, czyli reszta tej rozmowy nie będzie taka trudna.

- Gdyby nie to, że miałem dość oglądania zakrwawionych więźniów w piwnicy mojego własnego domu rodzinnego i patrzenia na najgorsze tortury, jakie jesteście sobie w stanie wyobrazić, przy prawie każdej kolacji, regularnie od prawie trzech lat, to dziś by jej tu nie było. Nikt nawet nie wiedziałby, gdzie jest jej ciało.

Gryfonów, wypatrujących się w niego przeszedł dreszcz przerażenia. Nie wyobrażali sobie tego, że mogłoby jej zabraknąć.

- Moje życie było piekłem. Może nie zawsze, ale odkąd Sami Wiecie Kto się odrodził to z pewnością. Hodowali mnie na pupilka, wyobrażacie sobie? - Miał wrażenie, że w oczach Pottera przez moment zalśniło zrozumienie. - Nie mogłem zamykać oczu, gdy żywcem obdzierali mugoli ze skóry. Musiałem patrzeć jak gwałcą kobiety i dzieci. Od święta też mężczyzn. Widziałem znęcanie się psychiczne, fizyczne, widziałem tyle form przemocy, że mógłbym przez całą noc się nad kimś znęcać i żadna tortura by się nie powieliła. Nawet, gdybym na każdą z nich miał tylko po pięć minut. Ale raz... Raz zamknąłem oczy.

Blondyn wzdrygnął się i upił łyk kawy.

- Dostałem wtedy takim crucio od samego Czarnego Pana, że do końca życia będę pamiętał ten ból. A potem dziesięć batów od cioteczki i dziesięć od ojca. Nie wiem sam, po których mam większe blizny.

Zrobił krótką przerwę, próbując wymazać sobie to wspomnienie sprzed oczu.

- Dążę do tego - spojrzał głęboko w zimne oczy Rona - że Hermiona wie, co wtedy czułem. Wie, bo zapłaciła jeszcze większą cenę za swoją nieuwagę i emocje.

Potter ze świstem wciągnął powietrze.

- Gdy złamałem czarnomagiczną pieczęć na drzwiach, za którymi ten skurwiel ją gwałcił i rzucał tak obrzydliwe klątwy... - Nie planował tego, żeby zarwał mu się głos. - Nigdy nie zapomnę tego przerażenia i ulgi jednocześnie. Nigdy więcej nie będę musiał więcej oglądać tortur do przystawek, deserów i do wina, rozumiecie? W tamtym momencie tylko to wydawało mi się być istotne. A potem otworzyłem tamte pieprzone drzwi.

Zagryzł wargę i zmarszczył brwi.

- To nie był zwykły gwałt, Weasley. On ją torturował. Przeklął ją tak, żeby żaden normalny czarodziej nie był w stanie tego cofnąć.

Dracon odstawił kubek na stół z lekkim uderzeniem, na dźwięk którego pozostała dwójka lekko podskoczyła.

- Widziałem już dużo krwi w życiu. I nigdy nie byłem tak przerażony, jak wtedy. Nigdy... - Przymknął oczy i wziął głęboki oddech. - Mówię Ci to, Weasley, bo tam byłem. Bo mnie nienawidziła. Bo budziła się z wrzaskiem z koszmarów, które miewa do dzisiaj. Bo obwiniała mnie i siebie, tak jak ja obwiniam i siebie, i ją. Bo miała żal i nie radziła sobie z emocjami. Naprawdę nie dziwi was to, jak szybko zamknęła za sobą ten etap? Jak szybko się podniosła?

- Hermiona zawsze... - zaczął cicho Harry, lecz nie było dane mu skończyć.

- Nie, Potter. To nie jest to "zawsze", które ja też znam. Ona się zmieniła.

Podkreślił ostatnie słowo, dając im czas na przetrawienie tej informacji.

- Ronald - po raz pierwszy blondyn zwrócił się do chłopaka tak po prostu po imieniu - nie wiń jej za to, że ze mną rozmawia tak, jak całe życie rozmawiała z wami. Przeżyła coś, czego możecie nie rozumieć. Coś, czego nie pojmujecie tak, jak ona, a co ja rozumiem bez słów. Ja tez bywałem ofiarą. I też musiałem się szybko podnieść. Ale to nie znaczy, że wszystko było w porządku. Mnie nie musi niczego tłumaczyć. Ja ją po prostu rozumiem.

Weasley patrzył na niego oczami bez wyrazu, jednak jego mimika zdradzała wszystkie uczucia.

- Wiem, że to jest niesprawiedliwe... - dodał, robiąc przerwę. Chciał poczekać na jakakolwiek reakcję Weasleya.

- To jest prawdziwa wojna... - szepnął pod nosem Potter, spoglądając na swojego przyjaciela, który odwzajemnił spojrzenie. Rudemu lekko zadrżała dolna warga.

- Malfoy, ja... - Brakowało mu słów. Nigdy nie patrzył pod tym kątem na to, co spotkało przyjaciółkę. W świetle tej perspektywy wczorajsze zarzuty w jej stronę były śmieszne. - Ja nie wiedziałem...

- Nie mogłeś wiedzieć. Nie wiń się za to...

A potem półgłosem padło zdanie, którego blondyn się nie spodziewał.

- Tobie na niej zależy...

To stwierdzenie było tak bezpośrednie, że Dracon aż uniósł brwi. Nie takie otwarte karty sobie wyobrażał. Takie karty były mu mało wygodne. Zapadła między nimi cisza.

- Malfoy...? - zaczął nieco agresywnym tonem Potter, widząc brak reakcji chłopaka na to - swego rodzaju - oskarżenie.

- Tak, Weasley - wziął głęboki oddech i nie wierzył, że mówi to na głos - zależy mi. Inaczej i mnie, i jej by tutaj nie było.

- Ja nie mówię o tym.

Potter gwałtownie obrócił się w stronę kumpla, marszcząc brwi.

- Ron, co Ty niby sugerujesz?

Ron mierzył Malfoya rozżalonym i, mimo wszystko, wściekłym wzrokiem jednocześnie. Patrzyli sobie w oczy nie bardzo wiedząc co dalej powiedzieć - Rudy jednocześnie chciał i nie chciał widzieć, a Malfoy nie chciał mówić, bo sam nie wiedział, tak naprawdę.

- Kurwa no - rzucił dość głośno Bliznowaty, patrząc to na jednego to na drugiego - Panowie, otwarte karty miały być. Musimy wiedzieć wszyscy o co w tym wszystkim chodzi, bo niewyjaśnione emocje tylko będą nas rozpraszać. Mnie na pewno będą.

Potter miał rację. Tak samo jak rację miał Weasley, z tym, że on akurat nie mógł o tym wiedzieć.

- Weasley, musisz wziąć poprawkę na to, że wojna to nie jest czas na bliskie relacje - odwrócił kota ogonem. Wypowiedział na głos myśl, którą miał w głowie dziś po tym, jak się obudził. - Trzymacie się razem przez pół waszego życia, dlatego zarówno każde z Was, jak i Wasi bliscy, jest najlepszym celem, żeby dopaść któregokolwiek.

Harry westchnął cicho, jednak nadal miał podejrzliwą minę.

- To nie jest odpowiedź na pytanie.

- Granger też o tym wie, a po ostatnich wydarzeniach nie pozwoli sobie na kolejną nieuwagę - kontynuował, ignorując uwagę Pottera.

Wzrok rudego chłopaka przenikał stalowoszare oczy drugiego, siedzącego naprzeciwko.

- A co - zaczął spokojnym tonem Ron - jeśli pomimo ryzyka sytuacja sama rozwinie się tak, aby ta relacja powstała?

To nie było pytanie o Hermionę.

Potter wyglądał, jakby przez chwilę zapomniał jak się oddycha, czekając w napięciu na odpowiedź Ślizgona.

- Jeśli sytuacja - zaczął bardzo powoli, po krótkiej przerwie Draco, ważąc spokojnie każde słowo, patrząc głęboko Gryfonowi w oczy - sama - zaakcentował to słowo - rozwinie się tak, że stworzy się relacja, znając ryzyko i to, co za sobą niesie...

Cała trójka miała wrażenie, że słyszy bicie swojego serca w uszach.

- ... To głupotą byłoby powstrzymywać to na siłę. - Dokończył Dracon cichym, lecz pewnym siebie głosem.

- W którymkolwiek z przypadków? - Zapytał Ronald, lustrując twarz Gryfona.

- W którymkolwiek z przypadków - potwierdził Dracon.

Potter uniósł jedną brew. Przez chwilę poczuł się jak w środku pertraktacji, które właśnie zakończyły się niepisanym rozejmem. Trochę tak, jakby ta dwójka dała sobie nawzajem zielone światło i to od przyjaciółki miało zależeć czy cokolwiek, kiedykolwiek i z którymkolwiek się wydarzy. Rozsądne. Szkoda tylko, ze obiekt poddany pertraktacjom spał właśnie piętro wyżej i o niczym nie wiedział. Wścieknie się, jeśli się kiedykolwiek dowie.

- O-o - wydusił z siebie Ron, wyrywając Harry'ego z rozmyślań - chyba się rozpędziliśmy.

Cała trójka spojrzała na blaszkę, która pozostała praktycznie pusta. Mimo emocjonującej rozmowy jedzenia nie przerywali.

- Może po prostu zrobimy jej kawę i kanapki i udamy, że nic nie wiedzieliśmy? - Zaproponował Potter.

- Nawet ja wiem, że to nie przejdzie - blondyn uniósł jedną brew.

- Nie da się rozmnożyć jakoś tego małego kawałka co został? - Rzucił jeszcze z nadzieją Ron, patrząc na blondyna.

- Nope.

- Cholera.

- Głosuje za kanapkami z dżemem i czekoladą i kawą - rzucił Malfoy, patrząc to na jednego Gryfona, to na drugiego.

- To mądre rozwiązanie.

- Czekolada przeprasza sama za siebie - przytaknął Weasley.

Malfoy sprawnym ruchem zmiótł łyżką ostatni kawałek ciasta i wsadził go sobie do buzi, nie reagując na protesty pozostałej dwójki.

- Zagotujcie wodę i zacznijcie co trzeba, idę upolować tę czekoladę z torebki.

- Wiesz, że ona w środku ma piętnaście metrów kwadratowych, a Ty szukasz jednego, góra dwóch z dziesiątek słoików?

- Dlatego ja idę to zrobić, a nie Ty, Potter - Draco wywrócił oczami i cichym krokiem udał się do salonu.

Cichaczem grzebał między słoikami, próbując dojrzeć we wnętrzu torebki odpowiednią etykietkę, wspomagając się różdżką doświetlającą zawartość torby. Zajęło mu to dłuższą chwilę, ale obeszło się bez robienia hałasu. Uradowany niczym dziecko blondyn wyciągnął słoik czekolady z torebki i ściskał go w dłoni niczym trofeum.

Na palcach - tak mu się przynajmniej wydawało - wrócił do kuchni i triumfalnym gestem postawił na blacie swoją zdobycz.

- Cóż, myślę, że nam wybaczy - stwierdził Harry, patrząc z uznaniem na Draco.

W tej samej sekundzie usłyszeli kroki na schodach i spojrzeli po sobie. Obrócili się gwałtownie i Ron, stojący najbliżej chwycił pustą blachę ze stołu i w panice wrzucił ją do zlewu, starając się stanąć tak, aby zakryć dowody zbrodni.

- Czy ta panika jest uzasadniona? - Szepnął blondyn do rudego.

- Nawet nie wiesz...

- Cześć - Hermiona pojawiła się w futrynie owinięta kocem i cała rozczochrana. Jej kręcone, napuszone włosy wróciły do normalnego stanu. Wyglądała lepiej niż wczoraj w nocy, zdecydowanie. Dłuższy sen bez koszmarów sprawił, że jej cera nabrała nieco koloru.


Idąc w ich stronę mocno zmarszczyła brwi.

- Co wy tu robicie całą trójką i czemu macie takie miny? - Zapytała bardzo niepewnie, spoglądając nieufnie na Rona. Nadal była zła. Pomijając fakt, że widok, który zastała był co najmniej dziwny.

- Jedliśmy śniadanie - wyjaśnił szybko Harry.

- Właściwie to obiad - uzupełnił go Ron.

- Kawy, Granger? - Zapytał z uroczym uśmiechem Malfoy.

- Chętnie - odpowiedziała powoli i niepewnie, obserwując uważnie każdego z nich.

- Zrobiliśmy Ci kanapki - powiedział uradowany Ron i z ogromnym uśmiechem podstawił jej pod nos talerz z gotowym posiłkiem.

Hermiona spojrzała na niego przeciągle. Obudził ją Malfoy, który wpadł jak po ogień do salonu, szukając czegoś w torebce, a następnie szybko zniknął. Domyśliła się, bo obudziło ją dopiero to, jak zbiegał ze schodów. Poza tym torebka była nie na swoim miejscu. Podstawili jej gotowy talerz kanapek z dżemem i czekoladą pod nos, a zadali sobie tyle trudu, żeby wyciągnąć głupi słoik czekolady konspiracyjnie tak, żeby jej nie obudzić. Słodkie, ale głupie. Czyli coś było na rzeczy.


Brunetka skakała wzrokiem między nimi, czekając, aż któryś się złamie i wskaże jej, czemu nie chcą jej zdenerwować.

- Jedz, Miona - spojrzał na nią Harry, podstawiając jej kubek kawy pod nos.

- O, ja to bym zapalił - rzucił sam do siebie Malfoy. Sięgnął do kieszeni spodni i podał paczkę Hermionie z uroczym uśmiechem.

- Macie wyrzuty sumienia - stwierdziła głośno, mrużąc oczy.

Ron zaczął zawzięcie szukać czegoś na suficie, Harry oglądał swój wyszczerbiony kubek, dopijając kawę, a Dracon zawzięcie szukał czegoś w paczce z papierosami.


Nagle wzrok Hermiony padł na trzy łyżki leżące na stole.

- NO NIE!

Chłopaki spojrzeli po sobie. Wiedziała.

- ZEŻARLIŚCIE CAŁĄ BLACHĘ SAMI?!

- Ups.









Właściwie to się nie gniewała - zadali sobie tyle trudu, żeby jej to wynagrodzić, że nawet ją to bawiło. Rozpalili w palenisku i aktualnie siedzieli całą czwórką w salonie, debatując nad rzeczami bieżącymi.

Ustalili już, że będą się starać nie używać imienia Voldemorta głośno. Dracon przypomniał sobie o genialnym - w mniemaniu Czarnego Pana - pomyśle Severusa o zaklęciu lokalizacyjnym związanym ze słowem tabu, którym miało być właśnie owe imię. Pomysł padł, ponieważ głównie przeciwnicy Voldemorta nie bali się go wymawiać na głos - usprawniłoby to ich egzekucje bądź samo zlokalizowanie i zdjęcie zaklęć ochronnych. Nie byli pewni, ale woleli dmuchać na zimne.

Gdy debatowali nad zniszczonymi już horkruksami i testamentem byłego dyrektora Hogwartu nagle do pomieszczenia wpadł patronus, na widok którego wyciągnęli różdżki i omal nie dostali zawału. Patronus po chwili okazał się być niczym innym jak małą łasiczką.

- Merlinie, to tata... - wyszeptał Ron.

- Rodzina bezpieczna. Nie odpowiadajcie. Jesteśmy śledzeni.

Hermiona się popłakała z ulgi. Kamienie pospadały im z serc. Wszyscy żyją.










*








Jest i on. Pierwsza dwu-cyfrówka z dwóch wyrazów.
Przełom.

Im gonna keep it goin'


<3.
PN 



1 komentarz:

  1. Wyżarli całe ciasto dla Hermi, a potem zdumienie, że ma poczochrane włosy? Tak, i jeszcze im może poczochrać mózgi gratis xD ;p

    OdpowiedzUsuń