To zdanie padało w kółko z ust Hermiony od dwudziestu minut. Gdy zaciągnęła przyjaciela do swojego pokoju, emanując niewyobrażalnym gniewem miała na celu wyjaśnić mu kilka rzeczy, jednak ten nadal brnął w zaparte.
- Miona, ja rozumiem. Rozumiem, że cię uratował, rozumiem, że stara się nikomu nie narażać, ale ten cyrk to przegięcie! - Pociągnął łyk kremowego piwa z butelki. - Mundungus jest jaki jest, a jaki jest też oboje dobrze wiemy. Przehandluje nawet piasek na pustyni, zwłaszcza, jeśli ten piasek będzie kradziony jego łapami, ale nie handluje z wrogami i to w dodatku na wrogim terytorium! Jest skończonym tchórzem, nie odważyłby się bywać w Malfoy Manor! Bywać! A co dopiero użyczać Wężej Mordzie swojego umysłu w zamian za galeony!
Kolor twarzy Rona przypominał już kolorem jego włosy. Piwo kremowe – zabunkrowane pod jego własnym łóżkiem przed własną matką – znikało z butelki w zastraszającym tempie. Hermiona dopijała zieloną herbatę, próbując się uspokoić. Była rozdarta. Rewelacja dzisiejszego dnia nie poprawiała stanu jej, i tak już rozchwianej, równowagi psychicznej. Wierzyła Malfoyowi – co dziwne, uwierzyła mu z miejsca. I nie dziwiła się, że większość zebranych w salonie Weasleyów tego nie zrobiła – w końcu Malfoy pozostaje Malfoyem, niezależnie od intencji. Ale nie mógł kłamać. Obserwowała jego wyraz twarzy, gdy dostrzegł Mundungusa, którego nigdy wcześniej nie powinien widzieć na oczy. Znał go. Obserwowała jego powolne i kocie ruchy, gdy niczym zwierzę polujące na swoją ofiarę obliczał w czasie ile zajmie mu rzucenie zaklęcia oraz ruch różdżką w taki sposób, aby polowanie było skuteczne i efektowne. Był w tym przerażająco dobry. Nie była w stanie powiedzieć czy po tym wszystkim darzy Dracona sympatią, ale jednego była pewna – ufała mu, mimo wszystko, mimo minionych wydarzeń. I tego Ron właśnie nie mógł pojąć. I nie pojmie jeszcze długo, ponieważ ona nie ma zamiaru powiedzieć mu w szczegółach co tak naprawdę zadziało się zarówno w Aleksandrii, jak i w Hogwarcie. Najpierw sama musi sobie wszystko poukładać. Na chwilę obecną Ron jest świadomy najważniejszych faktów – mogła nie przeżyć, zrobiono jej krzywdę, ale za sprawą Malfoya przeżyła. Tyle.
Przez moment siedzieli w ciszy. Mogła przysiąc, że niemal była w stanie usłyszeć, jak Ron w złości analizuje całą sytuację.
- Ron... - Zaczęła półgłosem – Veritaserum nie kłamie. Nie oszukasz tego eliksiru. Oboje to wiemy.
Wiedział, ale nie mógł się z tym pogodzić.
- Pod latarnią zawsze najciemniej. Robił to, bo wiedział, że nikt nawet nie będzie go podejrzewał... - szepnęła, odstawiając kubek na szafkę nocną.
Ron westchnął głęboko i przeczesał dłonią swoją rudą czuprynę.
- Ciężko mi w to wszystko uwierzyć.
- Doskonale wiesz, że nie tylko tobie jest ciężko.
- Zdradzić zakon dla pieniędzy? - Ostatnie słowo rudzielec niemal wypluł. - To obrzydliwe. Nie sądziłem, że ktokolwiek może być do tego zdolny, nawet Mundungus. Dla bezpieczeństwa swoich bliskich – okej, pojmuję. Mieć zagwarantowane od Voldemorta, że wszyscy, których kocham przeżyją? Gdybym był pod ścianą nawet bym się nie wahał, mogąc ocalić rodzinę, chociaż nawet pod ścianą bym tego nie zrobił – sama wiesz, nigdy bym nie zdradził. Ale dla pieniędzy?
Gryfon odstawił pustą butelkę po piwie na podłogę, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Ron, teraz już szkoda nerwów. Dobrze, że to wyszło przed transportem Harry'ego do Nory. Mimo, że Mundungus znał wstępne plany i datę teraz mamy niemal pewność, że to odbędzie się sprawnie i bezpiecznie.
- Miona... - Ron spojrzał jej w oczy. - Boję się, że po tej akcji niczego nie można być pewnym.
Westchnęła głęboko, przymykając oczy.
- To jest wojna, Ron. Nic nie możemy na to poradzić... - jej szept wybrzmiewał w przestrzeni między nimi dobre kilka minut. Oboje wpatrywali się w trzy zapalone świece stojące na parapecie, które migotały, gdy napotkał je na drodze jeden z ostatnich letnich podmuchów wieczornego wiatru.
- Nie jestem pewien Malfoya – odezwał się Gryfon po chwili ciszy. - Mam wrażenie, że gra. Że tylko czeka na okazję, żeby postawić całą moją rodzinę pod różdżką Sama-Wiesz-Kogo. Że...
- Ron. - Przerwała mu. Cicho, ale stanowczo, tłumiąc w sobie gniew. - Ron, uspokój się...
Spojrzał na nią znów. W jej brązowych tęczówkach starał się odnaleźć spokój i zapewnienie, że niepotrzebnie panikuje. Znalazł je. Ale nie uwierzył.
- Ron – podeszła do niego i złapała go za podbródek, klęcząc przed nim – ufasz mi?
Jego zielone oczy zdawały się patrzyć z niepokojem i z czułością, jaką rzadko u niego widywała.
- Oczywiście.
- Więc zaufaj i jemu.
Chłopak zmarszczył brwi, nadal patrząc jej w oczy. Przymknął powieki, oparł swoje czoło o czoło brunetki i westchnął głęboko.
- Chodź tu. - Usłyszała szept, po czym znalazła się w jego ramionach. Wdychała zapach jego koszuli, który od lat był taki sam. Kojarzył jej się z bezpieczeństwem, z drugim domem, z przyjacielem, który zawsze będzie obok.
Siedzieli w ciszy, znów wpatrując się w świeczki i topniejący wosk na tle nieba. Hermiona uświadomiła sobie jedną ważną rzecz na temat rudego przyjaciela – od zawsze był porywczy, gwałtowny, szybko wpadał we wściekłość (co mogło prowadzić również do jej wybuchu wściekłości w tempie ekspresowym), od zawsze najpierw mówił, a potem myślał, ale od niedawna starał się powściągać gniew i analizować to, co się dzieje wokół niego. Czasem po fakcie, czasem przed. Jednak postępem było to, że starał się nauczyć siebie samego panowania nad emocjami – znaczny postęp w pracy nad sobą Rona napawał ją swego rodzaju dumą.
- Ron?
- Hmm?
- Jutro rano musisz poszukać w warsztacie starego czajnika twojej mamy i odszukać na poddaszu wasz stary namiot, który wzięliśmy kiedyś na mistrzostwa Quidditcha. A, i przynieś mi też swoje zimowe, ciepłe ubrania razem z kurtką i czapkami, szalikami i rękawiczkami. I ciepłe buty i..
Ron odsunął się od dziewczyny i zrobił wielkie oczy.
- O czym ty mówisz, na Merlina?
- No jak?
- ...
- Ron, przecież muszę skończyć nas pakować.
Cisza jaka zapadła mogła oznaczać tylko jedno – Ronald Weasley próbuje połączyć fakty w swoim własnym, indywidualnym tempie.
- Pakować na co?
- Ron, zamierzasz wybrać się na poszukiwania horkruksów w letnich szortach i spać pod szałasem z gałęzi? - Granger zachichotała cicho.
Kolejna chwila ciszy i... cyk, coś przeskoczyło w umyśle rudego Gryfona, który po cichu zaśmiał się sam z siebie.
- Co my byśmy bez ciebie zrobili, Miona...?
- Nic. Po prostu nic.
Malfoy otworzył okno w swoim pokoju na całą szerokość i usiadł na parapecie. Powietrze było chłodnawe, jednak nadal letnie. Lekki wiatr delikatnie rozwiewał jego nieułożone, blond włosy. Owinął się cieplej beżowym swetrem z prawdziwej, drogiej wełny i upił łyk Ognistej Whiskey z ozdobnej szklanki. Zestaw małego alkoholika, jak to zwykł śmiać się Blaise, miał zawsze w swojej walizce. Nie dlatego, że był uzależniony, ale dlatego, że niewielka ilość ulubionego trunku z ulubionej szklanki pomagała mu myśleć, gdy alkohol rozgrzewał jego przełyk i przyjemnie drażnił gardło.
Do przemyślenia miał wiele. Od słów Moody'ego, który szczerze cieszył się, że jest po ich stronie i podziękował za wydanie szpiega, przez spojrzenie Kingsleya, który zapewniał, że jeśli się myli i robi to celowo, to sam dostarczy jego głowę na imprezę śmierciożerców i poda jego ojcu na obiad, kończąc na falach gniewu, jakie rozlewały się po jego ciele, gdy pewna szlamowata Gryfonka próbowała moralizować dzieciaki Weasleyów z Ronaldem na czele. Zaśmiał się sam do siebie. Przecież on ma dobre intencje, ale i tak robi tyle zamieszania, że nikt mu nie wierzy, chociaż robi dobrze. Absurd. Wiedział, że nie będą go „lubić”, że nie zrozumieją – przecież sam specjalnie się nie narażał, nie chciał nikomu przeszkadzać. Nie zabolał go dzisiejszy atak na jego osobę, skąd. Spodziewał się tego. No bo w sumie nie codziennie okazuje się, że wieloletni sprzymierzeniec okazuje się zdrajcą, a oskarża go dzieciak śmierciożercy, który sam ma wypalony na przedramieniu Mroczny Znak. Przynajmniej show mu wyszło. Cóż, nie szuka tu przyjaciół. Chce pomóc. Chce ocalić matkę i Severusa. Na niczym więcej mu nie zależy, tak w sumie... No bo na czym jeszcze może mu zależeć?
Pukanie do jego drzwi przerwało rozmyślania Ślizgona. Z racji tego, że nie chciało mu się ruszać z miejsca lekko podniesionym głosem rzucił w stronę drzwi „proszę”. Nie spodziewał się, że w swoim progu zastanie Billa Weasleya.
- Przeszkadzam Ci? - Spytał na wejściu, rozglądając się po pokoju.
- Nie, wejdź. - Powiedział, jednak nie ruszył się z miejsca. Bill zamknął cicho za sobą drzwi i przez chwilę wpatrywał się w zapisane arkusze pięciolinii porozrzucane po całym łóżku. Draco miał okazję przyjrzeć mu się już wcześniej, jednak w półmroku, jaki panował w pokoju blizny pozostawione przez Greybacka na twarzy rudowłosego wydawały się być nieco bardziej mroczne niż w świetle dziennym.
- Napijesz się? - Mieszając trunek w szklance miał w końcu szansę spojrzeć mężczyźnie w oczy.
- Jasne, pewnie.
Draco sprawnie zeskoczył z parapetu i gdy podszedł do biurka szybkim ruchem różdżki przywołał do siebie karafkę oraz drugą szklankę. Napełnił obie do połowy, po czym powolnym krokiem wrócił w stronę parapetu. Podał szklankę Billowi i sam oparł się łokciami o framugę okna. Po chwili Gryfon poszedł w jego ślady. Stali tak obok siebie dobrą chwilę, zanim Weasley nie zabrał głosu.
- Przepraszam Cię za moich braci. I Fleur. Zrozum, że...
- Nie spodziewaliście się, że dzieciak śmierciożercy z Mrocznym Znakiem na pierwszym spotkaniu zakonu wyda wam wieloletniego przyjaciela, który okazał się być zdrajcą?
Bill westchnął.
- Mniej więcej.
- Weasley, jesteś tu tylko po to, żeby przeprosić w imieniu rodzeństwa, które do tej pory nie oswoiło się z umiejętnością myślenia i szybkiego reagowania? Bo jeśli tak...
- Nie musisz być chamski, Malfoy.
- Wiem.
- Więc dlaczego jesteś?
- Pierwszy raz odkąd tu jestem pozwoliłem sobie na to. Nie uważasz, że mimo dobrych chęci, nie zawracania nikomu dupy, schodzenia wszystkim z drogi i mimo bezkonfliktowego funkcjonowania, żeby tylko nikomu się nie narazić mam prawo po dzisiejszej akcji być chamski?
Odpowiedziała mu cisza. Oboje upili spory łyk ze szklanek, nadal nic nie mówiąc. Gdzieś w oddali zaczęły grać świerszcze.
- Weasley, chcę dobrze. Jestem kim jestem. Jestem Malfoyem, sukinsynem i arystokratą. Ale, kurwa, staram się. Wiem, że to nie jest dla nikogo z was proste, ale dla mnie też nie. Ciężko jest być „dobrym śmierciożercą”, jeśli wiesz o co mi chodzi.
- Wiem. To znaczy nie wiem. Ale rozumiem.
- Przyszedłeś tylko po to? - Starał się nie warknąć, ale mu nie wyszło. Był zły na siebie. Wystarczająco przerażony był już tym, że otworzył się przed Granger. Nie rozmawiał ani z nią, ani z nikim od kilku dni i cieszył się samotnością. Aż tu nagle napatoczył się jeden z tych mądrzejszych Weasleyów – w jego głowie w pewnym stopniu nadal jeden z „pieprzonych zdrajców krwi” - a on zaczyna mu się zwierzać. Świat się, kurwa, kończy.
- Widziałem Cię dwa dni temu – zaczął Bill, wpatrując się w szklankę. Draco spojrzał na rudego, który minimalnie uśmiechnął się w cwany sposób pod nosem.
- To bardzo elokwentne z twojej strony, Weasley, ponieważ ja tu mieszkam.
Bill pozwolił sobie zachichotać pod nosem, co spowodowało uniesienie jednej brwi przez blondyna.
- Nie rozumiesz, Malfoy.
- Najwyraźniej.
- Widziałem Cię dwa dni temu tam – nadal obejmując szklankę rudzielec wyprostował jeden palec wskazując w kierunku wzgórza, które kilkaset metrów od Nory odcinało się na tle nieba.
Malfoyowi zaschło w gardle.
- Jak...?
- Normalnie. Przez okno.
Dracon nie chciał drążyć tego tematu, nie chciał komentować. To jego sprawa. Następnym razem rzuci też cholerną osłonę wzrokową, do diabła, a nie tylko słuchową. Przy okazji pozbędzie się też Granger.
- Właściwie to po to tu jestem.
- Więc mów – rzucił sucho. Weasley nie ukrywał swojej satysfakcji z tego, że nie tylko Hermiona zna jego mały sekret, a to drażniło Ślizgona. Bardzo go drażniło.
- Chciałbym zaprosić cię na mój ślub, to raz. Nie wyobrażam sobie żeby ktokolwiek siedział zamknięty w czterech ścianach podczas gdy ja się żenię, a na podwórku goście bawią się w najlepsze, nawet Ty.
- Nie wypada mi odmówić, więc podziękuję za zaproszenie. - Nawet jeśli było to szczere, a nie wymuszone, cieszył się w głębi serca, że o nim nie zapomniano. Ale nawet jeśli by o nim zapomniano to sam również by sobie doskonale poradził. - Powiedz mi tylko jak wyobrażasz sobie syna śmierciożercy, słynnego Malfoya, za głowę którego ustalono zabójczo wysoką nagrodę na weselu, które nie obejmuje tylko członków zakonu?
- Rodzinę Fleur się wtajemniczy, a resztę załatwi wielosokowy. McGonagall zgodziła się uszczuplić nieco zapas w magazynach Hogwartu. Zresztą, Harry też będzie na wielosokowym.
Był zdziwiony. Bardzo zdziwiony. I nadal coś mu nie pasowało.
- A jakie jest „dwa”? - Zapytał, nie kryjąc rozdrażnienia z powodu cwanego, szerokiego uśmiechu Weasleya.
Bill spojrzał na blondyna świecącymi oczami.
- Ponieważ i tak nikt nie rozpozna twojej tożsamości chciałbym Cię prosić o przysługę. Powiedzmy, w ramach prezentu ślubnego.
Dracon myślał przez moment, że udławi się końcówką whiskey, która właśnie przelatywała przez jego gardło.
- Masz tupet, nie powiem – mruknął sam do siebie.
- Nazwisko zobowiązuje – wyszczerzył się do niego Bill.
- Dystans do siebie to bardzo pozytywna rzecz, nie dasz rady przekazać jej reszcie rodzeństwa przez dyfuzję?
- Nie przesadzaj, Malfoy. To jak będzie?
Dracon odstawił szklankę, westchnął głęboko i spojrzał na rudego Gryfona.
- Skoro zostałem zaproszony to nie wypada mi odmówić. Czego konkretnie oczekujesz w ramach tej przysługi?
- Obstawiałem, że się nie zgodzisz – Billowi uśmiech nie schodził z twarzy.
- Powinienem był się nie zgodzić?
- Odwrotu już nie ma, zgodziłeś się, więc...
- Spokojnie, Weasley. - Przerwał mu. - Malfoyowie zawsze dotrzymują słowa. Co mogę dla Ciebie zrobić? Potrzebujesz akompaniamentu? Wątpię, żebym dał radę przegrać całą imprezę, bo wtedy to nie będzie wesele, a przyjęcie u sztywnej jędzy, więc...
- Na wesele Fleur zorganizowała jakąś kapelę pokroju Fatalnych Jędz...
- Na Merlina...
-... więc będziesz mógł spokojnie bawić się z innymi...
- Już lecę.
- Chodziło mi raczej o samą ceremonię. W sumie o samo rozpoczęcie ceremonii. Chciałbym, żeby Fleur do końca życia zapamiętała marsz do ołtarza i pomyślałem...
Draco wpatrywał się w skupieniu w mężczyznę, który oczekiwał, że blondyn sam wpadnie na to o co mu chodzi. Cóż, Dracon był bystry, ale nie zajarzył.
- Jak u Ciebie ze śpiewaniem? - Wyrzucił w końcu z siebie Weasley.
- Nie ma opcji.
- Nie śpiewasz czy nie chcesz?
- Oba.
- Malfoy, słyszeć Cię nie słyszałem, ale widziałem co się działo z Hermioną przy fortepianie.
Dracon zrobił groźną minę. W tym momencie żałował, że Gryfonka jest aż tak transparentna. Granger i jej twarz - niczym otwarta księga. Wkurzył się. Weasleye słynęli z tego, że wyczuciem nie grzeszyli, owszem. Ale zdenerwowało go to, że chwila, w której otworzył się przed tą irytującą dziewuchą najbardziej do tej pory nie była tylko jego i jej. Była jego, jej i Billa.
- Przepraszam Malfoy, nie chciałem cię wkurzyć – widząc minę Ślizgona i jego brak chęci do kontynuowania tej konwersacji Bill obrał nieco inną taktykę. - Po prostu pomyślałem, że piosenka pisana dla niej, dla niej zaśpiewana w drodze do ołtarza będzie prezentem, którego...
- Jaka piosenka? Mam Ci skomponować piosenkę i ją zaśpiewać przed tłumem ludzi?
- A co, boisz się, że ucierpi twoje męskie ego?
- Tylko Gryfoni się boją.
- Ale tylko Ślizgoni dbają o ego.
- I są z tego dumni.
- Malfoy, przecież nikt Cię nie pozna... Większość z mojego, jak to ująłeś, ciężko myślącego rodzeństwa nawet nie zorientuje się kto siedzi za fortepianem i...
- Weasley...
- To byłoby fantastyczne podarować Fleur coś, co nie jest materialne, bo takie rzeczy kiedyś się niszczą, coś, co zapamięta do końca życia, coś, co będzie tylko dla niej i...
- Weasley...
- Malfoy, ja naprawdę zrozumiem, jeśli odmówisz, ale skoro się zgodziłeś, weź pod uwagę jak wielką przyjemność sprawisz mojej przyszłej...
- Czy ty cierpisz na słowotok?
- Ale zrozum...
- Rozumiem, Merlinie, rozumiem! Zrobię to! - I oto on, blondwłosy arystokrata, który nie miał zamiaru pokazywać nigdy większemu gronu odbiorców tego, co kocha najbardziej i ten, który strzegł swojej pasji z całych sił dzisiejszego wieczoru został wzięty „na litość” przez Billa Weasleya i wszystkie starania, jakie poczynił do tej pory, aby zachować w sekrecie swoje zdolności dla jak najmniejszej liczby odbiorców poszły się pieprzyć. Definitywnie świat się, kurwa, kończy.
Uśmiech, jaki wpełzł na twarz Billa był tak szeroki, że aż bił po oczach.
- Dziękuję, Draco, naprawdę, ja...
- Już nie Malfoy? - Zironizował z cwanym uśmieszkiem.
- Może być i Malfoy, jeśli tak wolisz. Późno już, będę się zbierał. Dziękuję za Ognistą.
Bill już-już miał wychodzić, lecz Draco opierający się o parapet rzucił jeszcze w jego stronę jedno zdanie, nim ten zamknął drzwi.
- Jutro po kolacji przyjdź do mnie i zarezerwuj sobie cały wieczór. Alkohol mile widziany.
W odpowiedzi dostał uśmiech i ciche trzaśnięcie drzwiami.
Nie zdawał sobie sprawy z tego, że uśmiecha się delikatnie sam do siebie, rozbawiony.
Usiadł znów na parapecie, okrywając się szczelniej swetrem. W głowie miał zarys pewnej melodii, jednak był zbyt leniwy tego wieczoru by sięgnąć po pięciolinię i ją zapisać. Siedział i wdychał chłodne powietrze, które oczyszczało jego płuca. Zbawienny, rozgrzewający skutek dwóch szklanek Ognistej powoli znikał, więc Malfoy już zabierał się do zejścia z parapetu i zakopania się w ciepłej pościeli, gdy z sąsiedniej framugi okna dobiegło jego uszu jedno zdanie, wypowiadane przez, zapewne, rozczochraną brunetkę.
- Ron, zamierzasz wybrać się na poszukiwania horkruksów w letnich szortach i spać pod szałasem z gałęzi?
Zamarł i przez chwilę zapomniał jak się oddycha.
*
AAAA. Nowy rozdział!! Cudowny. :) Nie będę się rozpisywać ale powiem krótko. Bardzo się ciesze się że jesteś?
OdpowiedzUsuńNad
.
OdpowiedzUsuńTo jest kropeczka pełna miłości i wyrazów szacunku do Twojej wspaniałej twórczości. Kropeczka ta, ma Ci przypominać o mnie. Twojej fance foreva and eva.
UsuńAle co do rozdziału. Nie wiem, czy już Ci kiedyś tego nie mówiłam, ale kocham Twoją twórczość. Niestety nie było żadnej dramionowej sceny, ale muszę to jakoś przeboleć.
Bardzo, ale to bardzo, jestem ciekawa co Draco zrobi z informacją na temat wyprawy Golden Trio. Nie wyobrażam sobie, że od tak puści Hermionę. On może mówić/myśleć sobie co tam chce, ale ja wiem, że z tego będą dzieci. W każdym razie, liczę na jakiś zwrot akcji, typu: podczas ślubu Śmierciożercy atakują, Malfoy łapie Granger i się teleportują. Potem zbiera od niej ochrzan, ale godzą się, ratują świat, biorą ślub i rodzą (ok, tylko Hermiona) trójkę blond berbeciów. Happy End. Nie no dobra, wiem, że nie będzie tak łatwo, ale każde Twoje zakończenie przypadnie mi do gustu.
No i jak dla mnie za dużo Rona... Zróbmy taki deal Ron -----> Draco!!!! Jeeej!!!! Just kidding.
Z niecierpliwością czekam na następny ( ja wiem, że wymagam od Ciebie wiele, ale... ale... no przeczytaj swoje opowiadanie to zrozumiesz)!!!
Życzę weny i powodzenia w nauce (zaczynasz w październiku daj Boże...)!
<3
Ja tak tylko, żebyś nie myślała, że o Tobie zapomniałam/ spławiłaś mnie tą dedykacją ( za którą jestem bardzo wdzięczna)/ opuściłam Cię / nie żyję.
UsuńNiepotrzebne skreślić.
Bowiem żyję i mam się dobrze! Codziennie staram się sprawdzać Twojego bloga, a tuż (w cale a w cale nie spędziłam pięciu minut, by wykminić jak się to pisze...) pojawił się nowy rozdział!
Czekam wytrwale na piękną czternasteczkę!
Lovki, kiski i wgl <3
Aaaa, ja uwielbiam twoje opowiadanie i koniec kropka.
OdpowiedzUsuńMam ochotę Cię zabić za to ile każesz nam czekać, ale wiem.. Wiem, że warto czekać na kolejny rozdział, który jest jeszcze lepszy niż wszystkie poprzednie razem wzięte.
Wiem, że odstęp czasu między ostatnimi rozdziałami był... cóż, magicznie długi i dlatego mam nadzieję, że ten będzie jednak ciutkę, ciuteczkę krótszy.
OdpowiedzUsuńŻeby nie było, przeczytałam ten rozdział kolejny raz (no dobra, tylko fragmenty... i tak, te z Draco) i nadal jest świetny, bombowy, idealny, w pełni zadowalający, bezbłędny i wgl... Jakbyś zwątpiła w swe zdolności pisarskie.
Z utęsknieniem czekam na kolejny rozdział, a jeśli takowy się nie pojawi (odpukać) to po Świętach spodziewaj się kolejnego spamo-motywującego komentarza.
<3
Miałam napisać po sylwestrze, ale jakoś tak wyszło, że miałam przerwę od Dramione, ferie i wgl jakoś wszystko się pochrzaniło.
OdpowiedzUsuńAle hej! Już jestem i nie zamierzam znikać ponownie.
A więc... Kiedy nowy rozdział?! :-(
Może odpiszesz chociaż na komentarz?
<3
Gdzie mój nowy rozdział?????
OdpowiedzUsuń:-((((
Witam i o zdrowie pytam!
OdpowiedzUsuńTo ja, Milkeme, tylko założyłam nowe konto. Historia, która na pewno cię nie interesuje.
Nadal czekam :-)