Cisza w życiu Severusa odegrała ogromną rolę. Przyzwyczaił się do samotności. Brak hałasu wokół niego był znakiem, że jest w miejscu, w którym może być sobą bez obaw o swoje życie szpiegowskie. Cisza była normą, przyjaciółką i błogosławieństwem. Jednak po tym, jak Draco i Granger spędzili w jego pomieszczeniach te kilkanaście dni, następnie znikając, jakby nigdy ich obecność nie miała miejsca, zrobiło się pusto. Severus drżał z niepokoju o tę dwójkę choć wiedział, że u Weasleyów nic im nie grozi. I był pewien, że taki stan rzeczy nie ma prawa potrwać długo. Czy poradzą sobie za miesiąc, dwa? Poradzą sobie sami, gdy każdy dzień niesie niepewne jutro?
- Psia krew – zaklął pod nosem, gdy ostrze małego, grawerowanego noża wbiło się w korzeń waleriany nie tak, jak powinno.
Severus nie dopuszczał do siebie myśli, że ten dorosły już dzieciak wylądował na nieznanym sobie gruncie i, że może go to zgubić. Nie dopuszczał do siebie myśli, że w zawirowaniach wojny może stracić Dracona.
Był zbyt rozproszony i zmęczony, aby skończyć ten piekielny eliksir dziś, choć dzień dopiero się zaczynał. Spędził całą noc nad kociołkami. Jednym machnięciem różdżki zabezpieczył wszystko i już miał odchodzić od stołu, pozostawiając na nim porozrzucane składniki, noże, kociołki, gdy jego wzrok padł na dwie łapki i rudy pyszczek stworzenia spoglądającego na niego zza stołu. Stworzenia, które obserwowało go swoimi żółtymi ślepiami i które właśnie planowało skoczyć w sam środek rozdrobnionych kopyt centaura.
Snape spojrzał na kota groźnym wzrokiem.
- Krzywołap! - warknął na stworzenie, które zrozumiało ostrzeżenie, jednak złośliwie brnęło w zaparte. Severus przeczuwając najgorsze machnął drugi raz różdżką, przenosząc zawartość stołu do zamkniętej pracowni.
Kot wskoczył na stół w chwili, w której wszystko zniknęło. Machał puchatym ogonem, jakby był panem i władcą każdego mebla w komnatach Mistrza Eliksirów Severusa Snape'a. Czarnowłosy czarodziej kiedyś lubił zwierzęta, nawet bardzo. Nie miał jednak z nimi bliskiego kontaktu przez ostatnie kilkanaście lat. Nie bardzo wiedział jak doprowadzić do ładu to stworzenie i jak nad nim zapanować.
- Psik! - w odpowiedzi na nieudolne warknięcie Severusa, które musiało wyglądać żenująco komicznie, kot jedynie usiadł na stole, machając ogonem.
Czarnooki mężczyzna stwierdził, że dziś nie ma sił na cackanie się z tą kupą futra. Domyślał się, że kot Granger będzie nieco odzwierciedlał charakter samej Granger, ale ta chodząca froterka do podłóg była jeszcze gorsza niż Gryfonka. Co mogło oznaczać, że nad tym konkretnym kotem nie da się zapanować. Po prostu się nie da...
Gdy wszedł do swojej sypialni wyrwało się z jego ust tylko:
- Ja pierdolę...
I w sumie nie wiedział, czy to dlatego, że poczuł chęć mordu na widok swojej nowej, czarnej, szytej na miarę, drogiej szaty pokrytej w całości rudymi kołtunami sierści kota, czy dlatego, że ponownie niemiłosiernie paliło go lewe przedramię. Nie obchodziło go to, że wystarczy zwykłe „chłoszczyć” i szata wróci do dawnego stanu, ten czworonożny stwór działał mu na nerwy, a co do Mrocznego Znaku...
- Zrobię z ciebie dywan jak wrócę – mruknął sam do siebie, po czym wyjął z szafy szaty śmierciożercy, nie przestając kląć na rude stworzenie.
- Czas wracać do stanu normalnego, Granger.
Nie chciała. Jej zamknięte powieki odpoczywały przy pierwszych promieniach porannego słońca. I, choć było jeszcze wcześnie to wiedziała, że Ślizgon ma rację. I jak zwykle jej się to nie podobało. Odejdą stąd, będą na siebie patrzeć podczas posiłków i mijać się w drodze do łazienki, jakby nic się nie wydarzyło. Malfoy założy na twarz maskę zimnego, obojętnego sukinsyna, a ona uda, że jego zachowanie jest jej totalnie obojętne.
Nie odpowiedziała mu. Otworzyła oczy i spojrzała na jego twarz. W jej głowie narodziła się myśl, że to tę wersję Malfoya widywałaby chętniej – rozczochrany, prawdziwy, choć nadal uśmiechający się zadziornie i podnoszący ironicznie jedną brew, gdy na niego patrzy. Malfoy, który ją uratował, wyrażający emocje, otwierający się przed nią w pewien sposób, rozmawiający z nią jak z człowiekiem, na równi – ten Malfoy był zwykle nieosiągalny. Czasami chciałaby, żeby chociaż bywał taki częściej, bo widując go na co dzień miała wrażenie, że chwile, w których widziała jego emocjonalną odsłonę były tylko urojeniami. Chciałaby w końcu odnaleźć się w jego zachowaniu.
Podniosła się pierwsza i chwyciła w dłonie oba, na wpół pełne kubki z zimną już herbatą. Zarejestrowała, że ten magiczny moment, który miał miejsce z udziałem głosu i muzyki Malfoya sprawił, że zupełnie zapomniała o swoim naparze. Stojąc, czekała na to, co zrobi Dracon. A Dracon? Dracon wstał, poukładał arkusze pięciolinii, zwinął je w rulon i jednym ruchem różdżki zniknął, transportując je do swojego tymczasowego pokoju. Następnie zrobił coś, co po raz kolejny zadziwiło pannę Granger, mistrzynię transmutacji istot żywych. Mianowicie – machnął różdżką, a po fortepianie i taborecie pozostały dwie, średniej wielkości zielone żabki.
- Naprawdę myślałaś, że noszę w kieszeni zmniejszony fortepian?
To pytanie było przesiąknięte drwiącą nutą z domieszką niedowierzania. Och, Granger... a niby tak bardzo inteligentna. Kolejnym machnięciem różdżki zdjął osłonę słuchową ze wzgórza po czym ruszył w stronę domu, nie czekając na Hermionę, która tępo wpatrywała się w dwie żaby, uciekające w stronę wysokiej trawy. Przecież ona zna wszystkie możliwe zaklęcia, wszystkie jakie tylko zawierają księgi znajdujące się w bibliotece Hogwartu, więc jak..?
Potrząsnęła głową, po czym zmusiła swoje nogi do marszu w stronę wejścia do kuchni. Dowie się tego. Dowie się, jak to zrobił i sama to opanuje. Skupi się przy tym na czymś, co pozwoli jej oderwać myśli od wspomnień. W końcu transmutowanie istoty żywej w martwy przedmiot, który sam w sobie jeszcze musi sprawnie działać nie może być tak trudne, skoro Malfoy robi to od niechcenia! W dodatku, jak na złość, ta umiejętność mogła być niewyobrażalnie przydatna. Jej ambicja podsuwała jej coraz to nowe myśli. Nie zauważyła, kiedy cicho umyła kubki i znalazła się u siebie w pokoju. Podeszła do szafy z zamiarem wyciągnięcia z niej jeansów i koszulki, w które mogłaby się przebrać, jednak jej uwagę przykuł mały pergamin, złożony wpół, który znikąd pojawił się nagle na parapecie jej okna.
Zamarła na moment po czym podeszła do parapetu i ostrożnie rozprostowała kartkę, uprzednio sprawdzając jednym machnięciem różdżki, czy wszystko z nią w porządku. Jej oczom ukazało się staranne, męskie pismo.
„Fac vibrant new from mortuis (i),
jedna kropka krwi,
skupienie na rzeczy martwej.
Nie próbuj sama, bo okaże się, że ratowałem Pannę Wiem-To-Wszystko na próżno.
D.”
Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, rozumiejąc dlaczego nie znalazła jakiejkolwiek wzmianki na temat tego, co zrobił Malfoy w książkach z biblioteki. Bo to, co robił szarooki, choć wykorzystywane bez krzywdy dla kogokolwiek było jednak czarną magią - wiedzą nielegalną i zakazaną dla uczniów. Czarną magią przełożoną na pożyteczną i „dobrą” - jak jej tłumaczył również Snape – magię, ale nadal jednak czarną magię.
Nie byłaby Hermioną Granger, gdyby zostawiła tę kartkę bez odpowiedzi. Nie byłaby sobą, gdyby nie skorzystała z możliwości zadania Malfoyowi kolejnego pytania „dlaczego”. Na odwrocie jednak, po wielu próbach zebrania swoich myśli w całość nakreśliła tylko krótkie:
„ Dziękuję. Za wszystko.”
Miała na myśli naprawdę wszystko – zaczynając od uratowania jej, a kończąc na dzisiejszym fortepianie i odpowiedzi na pytanie, którą jej ambicja chciała poznać za wszelką cenę. Zniknęła kartkę, przekazując ją Ślizgonowi. Głowę miała pełną myśli. Rodzice, dlaczego Malfoy nie chce być człowiekiem cały czas, rodzice, dlaczego Malfoy się przed nią otworzył, dlaczego Malfoy ją denerwuje, osłona, rodzice, Harry i jego zbliżające się siedemnaste urodziny, Malfoy i jego niespotykane ludzkie i, o zgrozo, uprzejme odruchy w jej stronę, rodzice, zbliżające się spotkanie zakonu, horkruksy, rodzice. Chwyciła z szafy białą koszulkę i spodnie, po czym wzdychając głęboko udała się pod gorący prysznic, który powinien oczyścić jej głowę z tej plątaniny pytań bez odpowiedzi. Na próżno.
Śniadanie mijało w nadzwyczaj spokojnej atmosferze. Być może dlatego, że myśli wszystkich domowników zajęte były zbliżającym się spotkaniem zakonu, a nie obecnością blondyna przy stole. Z reguły nieufne spojrzenia w jego stronę były normą, nawet mimo dobrych chęci niektórych Weasleyów. Było to zauważalne do tego stopnia, że przy kolacji dwa dni temu Dracon przeprosił panią Weasley i dokończył posiłek u siebie. Nie był to akt złośliwości z jego strony, po prostu uważał że nie ma sensu aby jego obecność psuła relacje między członkami rodziny. Zwłaszcza w perspektywie zbliżającego się wesela - oficjalnie tak sobie to tłumaczył, w głębi duszy jednak cenił sobie również własny komfort. Gospodyni zareagowała, gdy reszta rodziny skończyła jeść. Udała się do pokoju młodego Malfoya z ogromnymi wyrzutami sumienia – zaczynała rozumieć kim tak naprawdę jest Dracon i było jej wstyd za zachowanie własnych dzieci. Choć – mimo wszystko – ich postępowanie również rozumiała. W każdym razie przeprosiła Ślizgona i szczerym, matczynym tonem poprosiła, aby jadł posiłki razem ze wszystkimi, bo nikt nie ma wobec niego złych zamiarów. Z grzeczności i szacunku do kobiety usłuchał, choć nie raz wyłapywał wrogie spojrzenia Ginny czy bliźniaków.
Jednak dziś było inaczej. Zerkała na niego tylko Granger, której podkrążone oczy wpatrywały się w niego częściej niż zwykle. Wiedział, że starała się zrozumieć jego postępowanie. I wiedział, że nie zrozumie. Nie zrozumie, bo jego samego przerażało to, do czego się posuwał, gdy byli sami. Jakkolwiek to brzmiało. Pogodził się z jej pochodzeniem. Pogodził się z tym, że jest zdolny do uczuć. Ale jak ma się pogodzić z tym, że mógłby zaufać komukolwiek poza Severusem lub matką? Przerażało go to, że zaczynał się przed nią otwierać... Przerażało go to, że jeżeli dalej tak pójdzie to niedługo będzie musiał stawić czoła wszystkim „dlaczego”. Chwilami czuł się, jakby to nie on żył w swoim własnym ciele. Dawny Dracon, sługa Czarnego Pana z polecenia ojca nigdy nie miałby takich problemów. Nie wiedział, jak się zachowywać, więc postanowił być transparentny, bezproblemowy, wtapiać się w tło – zwłaszcza w towarzystwie. To takie bardzo nie w jego stylu...
- Draco, prawie nic nie zjadłeś... - oho, jednak nie był tak transparentny jak mu się wydawało. Pani Weasley często powtarzała mu to zdanie tonem zmartwionej matki, do czego nie był przyzwyczajony. Nie przyciągała tym uwagi innych domowników (wywnioskował, że często wypowiada te słowa), jednak on nie przywykł do zaglądania mu w talerz. W odpowiedzi zrobił to, co zawsze – jedynie lekko się uśmiechnął, co nadal dla niektórych, znających go wcześniej osób było szokiem.
Ogółem rzecz biorąc mało mówił w towarzystwie. Nie mówił, nie rzucał się w oczy, nie chciał litości. Zastanawiał się właśnie dlaczego to akurat Ginny zwykła rzucać mu ostrzegające spojrzenia zawsze, kiedy go widzi, gdy uwagę wszystkich osób zwróciła McGonagall, wyłaniająca się z zielonych płomieni kominka w rogu kuchni.
- Dzień dobry i smacznego wszystkim – rzuciła na wpół oficjalnym, szkolnym tonem pani profesor. - Nie przeszkadzajcie sobie. Gdy skończycie niech wszyscy poza Ginny przyjdą do salonu, poczekam tam na resztę. - Posłała Weasleyom uśmiech, po czym jej wzrok chwilę zatrzymał się na Malfoyu. Nic jednak nie powiedziała.
To, w jakim tempie większość kończyła posiłek było zadziwiające. Atmosfera zbliżającego się zebrania zdawała się wywoływać zarówno niepokój, jak i podekscytowanie – zwłaszcza, jeśli mówimy o młodszych członkach. Ron mało się nie udławił herbatą, a bliźniacy urządzili wyścigi o to, kto szybciej zje więcej kanapek. Hermiona parsknęła śmiechem widząc to, a Bill pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Powariowali... - mruknęła pod nosem pani Weasley, która niepokój miała wręcz wymalowany na twarzy. Nie chciała swoich dzieci widzieć na zebraniu. Nie chciała ich widzieć w zakonie. Tak młodzi... Rozumiał ją. Czuł się dokładnie tak samo na myśl o matce przebywającej w towarzystwie jego ojca, Voldemorta i masy śmierciożerców z niezrównoważoną ciotką Bellą na czele w Malfoy Manor. Jeden fałszywy ruch i ta dobroduszna kobieta straci ich wszystkich – tak, jak on matkę i Severusa. I, co więcej, nic nie może zrobić, aby temu zapobiec. Wojna – bardzo paskudna sprawa... Patrząc pod tym kątem pośpieszne kończenie śniadania było jak śpieszenie się na własną śmierć, mimo że w grę wchodziło zwykłe zebranie zakonu.
- Draco, prawie nic nie zjadłeś... - oho, jednak nie był tak transparentny jak mu się wydawało. Pani Weasley często powtarzała mu to zdanie tonem zmartwionej matki, do czego nie był przyzwyczajony. Nie przyciągała tym uwagi innych domowników (wywnioskował, że często wypowiada te słowa), jednak on nie przywykł do zaglądania mu w talerz. W odpowiedzi zrobił to, co zawsze – jedynie lekko się uśmiechnął, co nadal dla niektórych, znających go wcześniej osób było szokiem.
Ogółem rzecz biorąc mało mówił w towarzystwie. Nie mówił, nie rzucał się w oczy, nie chciał litości. Zastanawiał się właśnie dlaczego to akurat Ginny zwykła rzucać mu ostrzegające spojrzenia zawsze, kiedy go widzi, gdy uwagę wszystkich osób zwróciła McGonagall, wyłaniająca się z zielonych płomieni kominka w rogu kuchni.
- Dzień dobry i smacznego wszystkim – rzuciła na wpół oficjalnym, szkolnym tonem pani profesor. - Nie przeszkadzajcie sobie. Gdy skończycie niech wszyscy poza Ginny przyjdą do salonu, poczekam tam na resztę. - Posłała Weasleyom uśmiech, po czym jej wzrok chwilę zatrzymał się na Malfoyu. Nic jednak nie powiedziała.
To, w jakim tempie większość kończyła posiłek było zadziwiające. Atmosfera zbliżającego się zebrania zdawała się wywoływać zarówno niepokój, jak i podekscytowanie – zwłaszcza, jeśli mówimy o młodszych członkach. Ron mało się nie udławił herbatą, a bliźniacy urządzili wyścigi o to, kto szybciej zje więcej kanapek. Hermiona parsknęła śmiechem widząc to, a Bill pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Powariowali... - mruknęła pod nosem pani Weasley, która niepokój miała wręcz wymalowany na twarzy. Nie chciała swoich dzieci widzieć na zebraniu. Nie chciała ich widzieć w zakonie. Tak młodzi... Rozumiał ją. Czuł się dokładnie tak samo na myśl o matce przebywającej w towarzystwie jego ojca, Voldemorta i masy śmierciożerców z niezrównoważoną ciotką Bellą na czele w Malfoy Manor. Jeden fałszywy ruch i ta dobroduszna kobieta straci ich wszystkich – tak, jak on matkę i Severusa. I, co więcej, nic nie może zrobić, aby temu zapobiec. Wojna – bardzo paskudna sprawa... Patrząc pod tym kątem pośpieszne kończenie śniadania było jak śpieszenie się na własną śmierć, mimo że w grę wchodziło zwykłe zebranie zakonu.
Gdy wszedł do salonu rozpoznał kilka osób czekających już przy wielkim stole. Pokój został powiększony za pomocą magii, aby pomieścić wszystkich. Obok Remusa Lupina siedziała młoda, różowowłosa kobieta – Nimfadora Tonks, półkrwi, córka ciotki Andromedy, której nigdy na oczy nie widział. Remus zajęty był rozmową z Alastorem Moodym oraz Kingsleyem – aurorami, za zabicie których zostałby sowicie wynagrodzony przez Voldemorta. Zajął jedno z wolnych krzeseł, nie patrząc na to, kto siedzi obok. Wszyscy Weasleyowie razem z Fleur i Hermioną spoglądali to po sobie, to na McGonagall nie wiedząc, czego się spodziewać.
- Poczekamy jeszcze na Hagrida i na Flechera – usłyszał słowa McGonagall zastanawiając się, dlaczego nie ma między nimi nauczycieli Hogwartu wraz z jego ojcem chrzestnym. Później, gdy z kominka wyłonił się półolbrzym a za nim Mundungus Flecher dzwoneczki ostrzegawcze rozbrzmiały w jego głowie. Znał tego człowieka. Zbyt dobrze znał tego człowieka.
Dracon Malfoy był Ślizgonem. Zachował się więc jak Ślizgon – kalkulując i wyliczając co do sekundy ile zajmie każdy ruch ze stoickim spokojem. McGonagall zaczęła mówić, rozpoczynając spotkanie. On jednak nie słuchał, mimo że usłyszał swoje nazwisko. Oczy miał utkwione w niskim mężczyźnie, który wydawał się dopiero dostrzec jego obecność. Flecher szybko odwrócił głowę w stronę blondyna, rozszerzając źrenice w zdziwieniu. Choć tego nie widział to wiedział, że Mundungus zacisnął pod stołem palce na różdżce. Dracon już dawno zrobił to samo. Mierzyli się wzrokiem i gdy tak siedzieli dostrzegł, że zapadła cisza. Prawdopodobnie McGonagall chciała, aby blondyn coś powiedział. Ostrożnie i powoli podnosząc się z krzesła, nie odrywając wzroku od oczu Flechera zaciskał palce na różdżce za plecami. Czuł w kościach, że to nie będzie „dobry” początek jego działalności po tej lepszej stronie.
- Nie możesz dać mu poznać, że wiesz – szepnął głos w jego głowie. Mimo spiętych mięśni wziął głęboki oddech i rozejrzał się po twarzach zgromadzonych. Wzrok każdego skupiony był na nim. Moody, Kingsley, pan Weasley i Granger widząc jego ostrożne ruchy marszczyli brwi, jakby przeczuwając, co zawiśnie w powietrzu.
- Na początek – zaczął niskim, spokojnym głosem – chciałbym podziękować profesor McGonagall i Wam wszystkim, a zwłaszcza państwu Weasley za szansę.
Bliźniacy prychnęli jednocześnie. Molly i Artur uśmiechnęli się lekko. On rzadko dziękował. Zwłaszcza publicznie.
- Czas rozpętać pierwszą burzę... - głos w jego głowie sprawił, że przyśpieszyło mu tętno.
Moody zmrużył oczy. Zerknął na Flechera, któremu pot zalśnił na czole. Potem dostrzegł różdżkę blondyna za plecami. Szybko odwrócił głowę w stronę Malfoya, a jego sztuczne oko zawirowało dziko.
- A teraz chciałbym na wstępie dodać, że mamy w zakonie zdrajcę.
- Drętwota! - Różdżka Moody'ego i Ślizgona skierowała się ku łysiejącemu mężczyźnie, który poderwał się z krzesła, próbując uciec w stronę kominka. Mundungus runął na dywan, rozpoczynając piekło. Pierwsza wrzasnęła chyba Fleur, celując różdżką w Draco. Nagle poczuł przy szyi różdżki bliźniaków, a chwilę później zarejestrował różdżki Lupina i Rona skierowane w jego stronę. Granger krzyknęła głośne: „Idioci, to nie w niego macie celować!”, po czym poparła ją Tonks. Ron krzyknął coś w stylu: „To nie jego powinnaś bronić!”, a Charlie coś na wzór: „Tutaj nie miota się oskarżeniami na prawo i lewo!”. Wybuchła wrzawa. Mundungus nie podniósł się już, unieruchomiony klątwą Kingsleya i Billa. Mężczyzna miotał się na podłodze, próbując się oswobodzić – bezskutecznie. Sam zaczął wykrzykiwać coś w stronę aurorów. Krzyków było coraz więcej.
- USPOKÓJCIE SIĘ WSZYSCY! - Wrzasnął Moody. Dopiero gdy wszyscy łącznie Mundungusem (na którego zostało rzucone Silencio) zamilkli Draco był w stanie policzyć ilość spojrzeń, które wywiercały mu dziurę w czaszce nienawiścią. Mimo to nie uniósł rąk, by pokazać, że jest niegroźny i nie chce się narażać.
- Malfoy jak możesz... - już zaczynał Remus, gdy przerwała mu McGonagall.
- Malfoy wytłumacz, dlaczego oskarżasz... - jej z kolei przerwał Moody.
- Minerwo, nie bądź głupia! Gdyby Mundungus był niewinny nie rzuciłby się jak głupi do ucieczki! Gdyby nie to, że z Nory nie można się teleportować już dawno by zwiał! Poza tym Malfoy jest pod Wieczystą Przysięgą, ludzie!
To zamknęło wszystkim usta. Remus jako pierwszy zaczął opuszczać różdżkę, nadal patrząc Draconowi w oczy. Moody miał rację. Ron pojął to jako ostatni, chowając różdżkę za plecami, jednak nie wypuszczając jej z rąk. Kątem oka blondyn dostrzegł jak Granger i Molly miażdżą rudzielców wzrokiem, Bill cierpliwie tłumaczy coś Fleur i Charliemu w najdalszym kącie pomieszczenia, a Tonks warczy cicho na Lupina. Przyjrzał się bliżej Hermionie - gdy Ronald rzucił w jej stronę cichą uwagę na temat Mrocznego Znaku na jego ślizgońskim przedramieniu poczuł rozlewającą się po własnym ciele falę gniewu. Nie swojego gniewu. Gniewu Gryfonki.
- No tak, bardzo silne emocje... - cichy głos parsknął w jego głowie.
- Poczekamy jeszcze na Hagrida i na Flechera – usłyszał słowa McGonagall zastanawiając się, dlaczego nie ma między nimi nauczycieli Hogwartu wraz z jego ojcem chrzestnym. Później, gdy z kominka wyłonił się półolbrzym a za nim Mundungus Flecher dzwoneczki ostrzegawcze rozbrzmiały w jego głowie. Znał tego człowieka. Zbyt dobrze znał tego człowieka.
Dracon Malfoy był Ślizgonem. Zachował się więc jak Ślizgon – kalkulując i wyliczając co do sekundy ile zajmie każdy ruch ze stoickim spokojem. McGonagall zaczęła mówić, rozpoczynając spotkanie. On jednak nie słuchał, mimo że usłyszał swoje nazwisko. Oczy miał utkwione w niskim mężczyźnie, który wydawał się dopiero dostrzec jego obecność. Flecher szybko odwrócił głowę w stronę blondyna, rozszerzając źrenice w zdziwieniu. Choć tego nie widział to wiedział, że Mundungus zacisnął pod stołem palce na różdżce. Dracon już dawno zrobił to samo. Mierzyli się wzrokiem i gdy tak siedzieli dostrzegł, że zapadła cisza. Prawdopodobnie McGonagall chciała, aby blondyn coś powiedział. Ostrożnie i powoli podnosząc się z krzesła, nie odrywając wzroku od oczu Flechera zaciskał palce na różdżce za plecami. Czuł w kościach, że to nie będzie „dobry” początek jego działalności po tej lepszej stronie.
- Nie możesz dać mu poznać, że wiesz – szepnął głos w jego głowie. Mimo spiętych mięśni wziął głęboki oddech i rozejrzał się po twarzach zgromadzonych. Wzrok każdego skupiony był na nim. Moody, Kingsley, pan Weasley i Granger widząc jego ostrożne ruchy marszczyli brwi, jakby przeczuwając, co zawiśnie w powietrzu.
- Na początek – zaczął niskim, spokojnym głosem – chciałbym podziękować profesor McGonagall i Wam wszystkim, a zwłaszcza państwu Weasley za szansę.
Bliźniacy prychnęli jednocześnie. Molly i Artur uśmiechnęli się lekko. On rzadko dziękował. Zwłaszcza publicznie.
- Czas rozpętać pierwszą burzę... - głos w jego głowie sprawił, że przyśpieszyło mu tętno.
Moody zmrużył oczy. Zerknął na Flechera, któremu pot zalśnił na czole. Potem dostrzegł różdżkę blondyna za plecami. Szybko odwrócił głowę w stronę Malfoya, a jego sztuczne oko zawirowało dziko.
- A teraz chciałbym na wstępie dodać, że mamy w zakonie zdrajcę.
- Drętwota! - Różdżka Moody'ego i Ślizgona skierowała się ku łysiejącemu mężczyźnie, który poderwał się z krzesła, próbując uciec w stronę kominka. Mundungus runął na dywan, rozpoczynając piekło. Pierwsza wrzasnęła chyba Fleur, celując różdżką w Draco. Nagle poczuł przy szyi różdżki bliźniaków, a chwilę później zarejestrował różdżki Lupina i Rona skierowane w jego stronę. Granger krzyknęła głośne: „Idioci, to nie w niego macie celować!”, po czym poparła ją Tonks. Ron krzyknął coś w stylu: „To nie jego powinnaś bronić!”, a Charlie coś na wzór: „Tutaj nie miota się oskarżeniami na prawo i lewo!”. Wybuchła wrzawa. Mundungus nie podniósł się już, unieruchomiony klątwą Kingsleya i Billa. Mężczyzna miotał się na podłodze, próbując się oswobodzić – bezskutecznie. Sam zaczął wykrzykiwać coś w stronę aurorów. Krzyków było coraz więcej.
- USPOKÓJCIE SIĘ WSZYSCY! - Wrzasnął Moody. Dopiero gdy wszyscy łącznie Mundungusem (na którego zostało rzucone Silencio) zamilkli Draco był w stanie policzyć ilość spojrzeń, które wywiercały mu dziurę w czaszce nienawiścią. Mimo to nie uniósł rąk, by pokazać, że jest niegroźny i nie chce się narażać.
- Malfoy jak możesz... - już zaczynał Remus, gdy przerwała mu McGonagall.
- Malfoy wytłumacz, dlaczego oskarżasz... - jej z kolei przerwał Moody.
- Minerwo, nie bądź głupia! Gdyby Mundungus był niewinny nie rzuciłby się jak głupi do ucieczki! Gdyby nie to, że z Nory nie można się teleportować już dawno by zwiał! Poza tym Malfoy jest pod Wieczystą Przysięgą, ludzie!
To zamknęło wszystkim usta. Remus jako pierwszy zaczął opuszczać różdżkę, nadal patrząc Draconowi w oczy. Moody miał rację. Ron pojął to jako ostatni, chowając różdżkę za plecami, jednak nie wypuszczając jej z rąk. Kątem oka blondyn dostrzegł jak Granger i Molly miażdżą rudzielców wzrokiem, Bill cierpliwie tłumaczy coś Fleur i Charliemu w najdalszym kącie pomieszczenia, a Tonks warczy cicho na Lupina. Przyjrzał się bliżej Hermionie - gdy Ronald rzucił w jej stronę cichą uwagę na temat Mrocznego Znaku na jego ślizgońskim przedramieniu poczuł rozlewającą się po własnym ciele falę gniewu. Nie swojego gniewu. Gniewu Gryfonki.
- No tak, bardzo silne emocje... - cichy głos parsknął w jego głowie.
Ironicznie zaśmiał się w duchu – mimo całej tej sytuacji uwielbiał mieć rację. Nie było dla niego zaskoczeniem to, że tak wiele osób w tym salonie mu nie ufa. Dodatkowo przekonał się, że dotychczasowe neutralne zachowanie Ronalda względem jego było tylko pozorem. Zaskakującym pozorem, ale tylko pozorem.
- Minerwo pójdź proszę do zamku po Veritaserum. Malfoy – Moody utkwił twarde spojrzenie w chłopaku, przerywając jego rozmyślania – zostajesz. Kingsley – zabierzmy go do kuchni. Reszta na godzinę zajmie się swoimi sprawami i omija kuchnię szerokim łukiem. Później omówimy kwestię przeniesienia Pottera do Nory.
*
(i) (łac.) Uczyń żywe nowym, nieżywym
- Minerwo pójdź proszę do zamku po Veritaserum. Malfoy – Moody utkwił twarde spojrzenie w chłopaku, przerywając jego rozmyślania – zostajesz. Kingsley – zabierzmy go do kuchni. Reszta na godzinę zajmie się swoimi sprawami i omija kuchnię szerokim łukiem. Później omówimy kwestię przeniesienia Pottera do Nory.
*
(i) (łac.) Uczyń żywe nowym, nieżywym
*tak bardzo wymowne*
Minęło mnóstwo czasu, zanim życie i blokada weny twórczej pozwoliły mi wrócić. Myślę, że musiałam dojrzeć do tej decyzji.
Przepraszam? Przepraszam. Nie będę się tłumaczyć zdrowiem/brakiem czasu/nauką, bo nie o to chodzi. Żałuję, że od listopada nie mogłam poświęcić ani chwili na fanficka. Żałuję, ale nadrobię.
CO DALEJ?
Dalej? Idziemy na przód. Obietnica skończenia tej opowieści znajduje się w odnowionej zakładce "Prorok", po (standardowo) rozwinięciu kółeczka "Lumos".
I tak, zaplanowane mam co najmniej sto rozdziałów, to nie przywidzenia.
Nie wiem, ile czasu mi zajmie skończenie tej historii. Ale zrobię to, prędzej czy później. Póki co korzystam z weny, czasu i stabilnego stanu zdrowia. Długie przerwy będą miały miejsce. Ale mam nadzieję, że już nigdy nie będą one AŻ TAK długie.
Dziś krótko.
Zapewne na dniach więcej.
Wiem, że wcześniej rozbestwiałam Was, kochane (kochani?) długością dwa razy taką, ale lepiej krócej a częściej, niż dłużej, a dłużej (?). Sens zachowany.
Mam nadzieję, że ktoś czasem jeszcze tu zagląda.
OPINIE!
Pomóżcie mi wrócić, oceńcie to, oceńcie całokształt tej historii, od początku do końca. Ważne jest, czy ma to sens całościowy.
Wasza
Panna Nieporozumienie
Ach... cały ten blog, to opowiadanie jest... jest po prostu niesamowite ! Bardzo spodobała mi się cała fabuła. Na dodatek potrafisz opisać uczucia postaci tak, że sama je odczuwam. Cieszę się, że znalzłam tego bloga! Powodzenia w ukończeniu i żeby weny było tyle ile potrzebujesz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Zaczarowana ❤
Też tak uważam <3
Usuńojeju, przeczytalam to opowiadanie w jedna noc.. cudowne i juz chce wiecej. czekam + zapraszam do siebie;)
OdpowiedzUsuńhttp://slow-naszych-echo.blogspot.com/
Jak dobrze że wróciłaś!
OdpowiedzUsuńRozdział świetny :)
OOO TAK NIE BĘDZIEMY ROZMAWIAĆ, PANNO NIEPOROZUMIENIE
OdpowiedzUsuńTo była czysta bezczelność zostawiać nas (głównie chodzi o mnie) tak bez słów wyjaśnienia. Podczas gdy ja od LISTOPADA miałam z pięć zapaści, Ty sobie tu tak wracasz ?! O tak napewno nie będzie.
Zaglądałam na tego bloga dzień w dzień, przez 3 msc, prawie dusząc się tym brakiem rozdziału, ale poddałam się i postanowiłam zaglądać raz na jakiś czas. Jakież było moje zdziwienie, kiedy wchodze tu A TU ROZDZIAŁ. Za krótki.
No i teraz, oczywiście, muszę znów czekać.
Ale to cakiem niezły paradoks, dostajesz coś czego chcesz, ale później przestaje Cię to zadowalać. Gdyby było dłuższe, byłabym zachwycona.
Ale byłabym niesprawiedliwa (jak ty -,-) nie pisząc prawie nic o rozdziale.
Oczywiście, był genialny. Fletcher zdrajcą ? O.o Niezłe.
Myślę, że to jeden z lepszych rozdziałów, jakie tu dodałaś.Byłabym niesprawiedliwa oceniając go krytycznie, nie mam mu nic do zarzucenia, być może dlatego, że tak długo na niego czekałam.
To, że jest tak dobry, nie oznacza jednak, że tak łatwo Ci wybacze.
Mimo wszystko, liczę na nowy rozdział, jak najszybciej.
Życzę Ci dużo weny i czasu, te dwa najbardziej się przydają.
Ściskam ciepło,
NikaPlease
Ja nie mogę być na Ciebie zła, bo dopiero parę dni temu znalazłam to opowiadanie i ja nie musiałam czekać. Mam jednak nadzieję, że następny niedługo się pojawi, ponieważ WIEM, że się pojawi. Bardzo mi zaimponowała Twoja stanowczość, co do ukończenia opowiadania.
OdpowiedzUsuńA teraz coś o rozdziale jak i całej historii. Cud, miód malina *.* Może mógłby być dłuższy, ale to jego jedyna wada. Boska fabuła, boscy bohaterowie, fajnie, że wszyscy nie lubią Dracona (ja osobiście go kocham <3), wątek z tym połączeniem między nim a Hermioną jest po prostu zwedhblgbribg! Czekam i będę czekać, bo wierze, że rozdział się pojawi.
Pozdrawiam gorąco i życzę weny!
Mlikeme
Witaj!
OdpowiedzUsuńKomentuję po raz drugi, bo... mogę, lol.
Chciałabym Ci przypomnieć, że nadal są tu osoby (a przynajmniej jedna osoba - JA), które czekają na nowy rozdział. Masz bardzo fajny pomysł i duży talent. Wielka szkoda, gdyby się to zmarnowało.
Mam nadzieję, że zaglądasz jeszcze na tego bloga. Wiedz, że ja sobie tu poczekam na następny rozdział i w cale nie będę na Ciebie krzyczeć!
Także ten...
Do zobaczenia/napisania!
Nie mogę się już doczekać!
Popieram osobę nademną! Czekam na rozdział, codziennie zaglądam na bloga ;) Mam nadzieję, ze niedługo coś napiszesz ;)
OdpowiedzUsuńŚciskam ciepło i życzę weny
NikaPlease
Ps: Wciąż prowadzę bloga: niewybaczalny-anotherstory.blogspot.com
Dziewczyno, co z nowym rozdziałem?! Ja tak bardzo chcę go przeczytać!!! W sekrecie powiem ci, że zdarza mi się samej wymyślać jakieś scenki związane z tym opowiadaniem (i tak o to powstało ff o ff, lol).
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością oraz cierpliwością czekam na jakiś odzew!
Napisz chociaż czy pracujesz nad nowym rozdziałem, czy coś. Że nadal tu z nami jesteś.
OdpowiedzUsuńNadal czekam cierpliwie
<3
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się ;)
OdpowiedzUsuńHej!
OdpowiedzUsuńJak tam? Mam nadzieję, że dobrze.
Piszę, żeby przypomnieć ci... no trochę o blogu i twych wiernych fanach.
Z tego co wiem jesteś studentką i naukę zaczynasz w październiku (ja nie jestem, więc nie znam się)? Tak mi się wydaje. Już teraz życzę ci powodzenia i kształć się, kształć.
Nie wiem, czy w ogóle zaglądasz na tego bloga. Jeśli tak to proszę. Daj znać, że żyjesz. Napisz kropkę czy cuś... Może być przecinek!
Wszystkiego dobrego i mam nadzieję, że do napisania!