piątek, 12 września 2014

Pięć

Gryfonka wpatrywała się w płomienie dogasającego ogniska, a po jej policzkach ciekły łzy.
Nie tak wyobrażała sobie jej pierwszy, prawdziwy pocałunek. Ten z Krumem się nie liczył, nie pozwoliła mu na ani jedno prawdziwe zbliżenie, to były tylko zwykłe całusy. Chciała, by ten pierwszy, pełen namiętności pocałunek był z tym jedynym, który zawsze będzie o nią dbał, pilnował, aby nic jej się nie stało. Chciała wtedy czuć tę magię, miłość dwójki młodych ludzi. Chciała, by było to oparte na silnym uczuciu.
Nie w tym miejscu. Nie z NIM. Nie w cenę chorych przekonań i nienawiści.
Bo jak inaczej można to nazwać? Upokorzył ją.
Miejsce? Zawsze chciała, żeby było magiczne. I, nie mogła zaprzeczyć, że przynajmniej ta część jej wymagań została spełniona. Spadające gwiazdy na nieboskłonie, szum egipskiego morza, dogasające ognisko rzucające blask na wspaniałe ciało i twarz blondyna. Jak bardzo trzeba być tępym, żeby urządzać pseudo-konkursy pod nazwą„kto lepiej i dłużej całuje?”? W imię czego, do cholery?! Wiedziała, że ma większą wiedzę od niego, ale czy musiała palnąć, że jest od niego lepsza we WSZYSTKIM? Nie, nie musiała, ale jej chora, gryfońska duma musiała. Nie przewidziała, że wybierze „dyscyplinę”, w której jest tak dobry. Przecież jednym spojrzeniem potrafił uwieść każdą dziewczynę. Swoim głosem mógł zaprowadzić ją do łóżka. Jednak jego pocałunki były czymś, co sprawiało, że każda była skłonna zrobić wszyskto, czego sobie zażyczył. A panna Granger miała okazję przekonać się o tym na własnej skórze. Jej umysł zwariował, gdy dotknął jej ust. Coś dziwnego latało jej w brzuchu. I cholera, przeklinała się za to, że tak bardzo jej się podobało... Bo naprawdę jej się podobało. I to było w tym najstraszniejsze. Przecież nie powinna się nawet przejąć tym pocałunkiem, prawda? A tymczasem po niecałych dwóch godzinach ona dalej nie potrafi przestać o nim myśleć. Nie może przestać czuć smaku jego języka, jego zapachu, delikatnego dotyku ręki na policzku.
I to było chore.
- Jesteś przeraźliwym dupkiem, Malfoy... – mruknęła sama do siebie, nie bardzo wiedząc w jakim celu. – Ale, niech się Merlin zlituje, możesz sobie być tym przeraźliwym dupkiem. Całujesz zajebiście.
Westchnęła. On pewnie się nawet tym nie przejmie, prawda? No bo przecież całował szlamę. To dla niego nie było istotne, to było wręcz splamienie jego honoru, życiorysu i śliny. Cholera jasna! Dlaczego ONA się tak NIM przejmowała?! Ona go nienawidzi. Tak dokładnie. Nienawidzi go. A on jej.
I tak już zostanie.
Zasypała tlący się ogień wiaderkiem piasku. Zapadła ciemność, która, nie wiadomo dlaczego, pozwoliła jej oczyścić swój umysł, który teraz panicznie zaczął wołać do niej, że potrzebuje snu. Usłuchała go posłusznie.




- Stary, śpisz? – po raz kolejny obudził go Liam. Draco się wściekł. Czy ten człowiek, do cholery naprawdę cierpi na jakiś rzadki rodzaj bezsenności? Swoją drogą, ten brunet był nieźle pokręcony. Przychodzić do JEGO pokoju ze swoim śpiworem i oświadczać mu, że dziś będzie U NIEGO spał, bo jeszcze się nie rozpakował? Chory człowiek, dosłownie chory człowiek. No, ale miał dzisiaj dzień dobroci dla zwierząt. Pozwolił mu zająć swój kawałek podłogi. Nie przewidział osobiście, że brunet przytarga ze sobą ogromny materac, ale to już inna kwestia.
- Nie, już nie. – Warknął w poduszkę, w odpowiedzi na pytanie znajomego. Sen siedział mu upierdliwie na powiekach od dobrej godziny, ale naprawdę mimo to nie mógł zasnąć. Myśli uciekały mu we wszystkie, bezsensowne strony. W jego głowie panował jeden wielki chaos. Granger, Voldemort, ojciec, jakaś blondynka, której nawet nie kojarzył, Granger, matka, gitara, Mroczny Znak, Potter i znów Granger. I tak w kółko, bezcelowo i bezsensownie. – A co?
- Ty znałeś wcześniej Hermionę?
Zakrztusił się. Chyba nawet własną śliną. Następnie zaczął się śmiać. Nie głośno, bardziej przypominało to złośliwy chichot. Nie wiedział dlaczego, ale znów przed oczami stanęły mu jej orzechowe oczy, które wpatrywały się w niego najpierw nieobecne po doznanych czułościach, a potem stały się zimne, chłodne. Wyrażały wściekłość... Uśmiechnął się ironicznie na samo wspomnienie.
- Dlaczego pytasz?
- Po prostu.
- Nie masz we mnie konkurenta, stary, jeśli o to ci chodzi.
- Nie?
- Skąd.
- To znałeś ją?
- Tak, znałem.
- A dobrze?
To było dobre pytanie. On w ogóle ją znał? Wiedział, że przykleił jej naklejkę szlamowatej kujonki już bardzo dawno temu. Ale teraz... zmieniła się. Zawsze, gdy tylko sięgał pamięcią wstecz widział to samo – kujonkę, szlamę, nic nie wartą czarownicę (która stricte nigdy nie powinna zostać czarownicą), która mimo swojej wiedzy nigdy nie będzie traktowana przez niego na poważnie. Oceniał ją po pozorach, odkąd pierwszy raz ją zobaczył. Więc czy mógł powiedzieć, że ją zna? Dla niego zawsze pozostanie szlamą. Ot, po prostu niewartą życia szlamą, według wierzeń jego ojca.
- Nawet. A co chcesz wiedzieć?
- Aa... twoim zdaniem, gdzie mógłbym ją zabrać na randkę?
Dracon zacisnął wargi, byle by tylko nie wybuchnąć głośnym śmiechem. Skąd on ma to wiedzieć?! Przecież nie chciałby umówić się ze szlamą, litości. Już i tak skaził sobie nią ślinę – nie, żeby nie było warto. Jej wściekły wyraz twarzy był wart tego ruchu. Jednak po dłuższej chwili opanował chęć wybuchnięcia niekontrolowanym śmiechem w reakcji na pytanie Liama i zamyślił się. Widział, jak Gryfonka patrzyła na jego gitarę, jak bardzo oddziaływały na nią dźwięki tego instrumentu. Codziennie wieczorem wychodziła przejść się po plaży, żeby zobaczyć zachód słońca. Więc wydawało mu się to logiczne...
Dlaczego, do diabła, jego arystokratyczny geniusz wysunął takie wnioski?
- Ile masz cierpliwości? – Blondyn zapytał nagle Liama.
- Hmm... jestem cierpliwym człowiekiem. A czemu?
- Weź ją na plażę o zachodzie słońca i naucz grać na gitarze. Jakieś podstawy. Jeden chwyt, jak się trzyma rękę przy biciu i takie tam.
Zapadła pomiędzy nimi cisza.
- Myślisz, że jej się spodoba?
- Myślę, że tak.
- Wiesz... dzięki.
- Nie ma za co.
- Jesteś spoko, stary. Jak to wypali, to będę cię uwielbiał po prostu. Jesteś boski, wiesz?
- Doskonale to wiem.
- Dobranoc, Draco.
- Dobranoc.
O tak, nareszcie cisza. Nie minęła chwila, jak usłyszał równomierny i głęboki oddech zakochanego ślepo kompana. Co takiego on widział w tej Granger?
Może i była jedyną dziewczyną w ośrodku, ale jakby Liam był bardziej ambitny poszedłby na miasto. Tam też jest wiele lasek, jest w czym wybierać. Dlaczego uparł się akurat na Granger? Przecież ona jest przemądrzała. No tak, ale on o tym nie wie. Tak samo, jak nie wie, że zrobiła się pyskata i nauczyła się przeklinać.
No, cholera, co on w niej widzi?
„ Pomyśl rozumem Liama. Tak przez sekundę. I miej nadzieję, że od tego nie zgłupiejesz.” – Zaczął rozmyślać, zaintrygowany. – „Okej. Co można o niej powiedzieć? Ma ładną sylwetkę. Taką trochę zaokrągloną, ale ma płaski brzuch. I zgrabne nogi. Ma nietypowy kolor oczu i te dziwne kłaki na głowie. Chociaż nie. Draco, rozum Liama, pamiętasz? One były dziwne. A teraz jej urosły, ładnie się błyszczą i zaczęły się nawet układać. No i ma naturalne loki, to też jest fajne. Mistrzu! Weź ty lepiej skończ. Skończ i idź spać. Tak, to ci dobrze zrobi. Widzisz, nigdy nie myśl jak Liam, bo zgłupiejesz.”
Nawet nie spostrzegł, że powoli odpływał w krainę Morfeusza.





Hermiona powolnym krokiem szła po ulicach Alexandrii, co jakiś czas przystając przy straganach i oglądając szale, torby czy inne rzeczy. Lubiła spędzać czas w ten sposób. Tutejsza ludność była uprzejma. Mężczyźni i chłopcy uśmiechali się na jej widok, a małe dziewczynki już dwa razy zaproponowały jej wspólną zabawę. Jedna ze starszych kobiet, sprzedających ręcznie haftowane poszewki na poduszki przestrzegała ją przed zbliżającą się burzą piaskową i prosiła, żeby jutro nie wychodziła z domu. Cóż, tutejsi najwyraźniej już dzień wcześniej wyczuwali tego typu anomalie pogodowe. Byli do nich przyzwyczajeni.
Brunetka przystanęła przy straganie pełnym błyszczącej biżuterii. Starszy człowiek uśmiechnął się do niej na powitanie. W oczy rzucił się jej srebrny łańcuszek. Małe serduszko, które można było przełamać na pół. Jedna strona była bardziej ozdobna, wysadzana malutkimi cyrkoniami. Druga zaś była prosta, jednak urzekająca swoją prostotą. Razem oba naszyjniki tworzyły kontrast, który z daleka rzucał się w oczy.
- Piękny jest. – Usłyszała męski głos tuż za swoimi plecami. Obróciła się zaciekawiona.
- Oh, Liam. – Zdziwiła się na widok bruneta, który uśmiechał się do niej przyjacielsko. – Tak, masz rację, jest nieziemski. Gdybym jeszcze miała kogoś, kto mógłby założyć drugą połówkę... – zaśmiała się.
- Niemożliwe, że taka dziewczyna jak ty jest sama. – Powiedział, po czym spojrzał jej w oczy. Jego niebieskie tęczówki mieniły się w popołudniowym słońcu. Widziała w jego oczach, że mu się podoba. Jednak pamiętała, co sobie obiecała. Żadnych wakacyjnych romansów, prawda?
- Możliwe. – Uśmiechnęła się do niego.
Odeszli od straganu. Oboje stwierdzili, że czas najwyższy wracać, bo niedługo kolacja. Szli ramię  w ramię, śmiejąc się i opowiadając sobie kawały. Do ośrodka z rynku był kawał drogi, więc mieli sporo czasu na rozmowę. Hermiona dowiedziała się co nieco o Liamie, tak jak on o niej. Chłopak pochodził z Irlandii, miał czwórkę rodzeństwa, uczył się nieźle, grał na gitarze odkąd skończył sześć lat i nie lubił żółtego sera ani herbaty. Do tego uważał, że każda dziewczyna powinna umieć gotować.
- Miona..? – Zaczął niepewnie, gdy dochodzili już do ośrodka.
- Tak?
- Może... – Stanął i spojrzał jej w oczy. – Może dałabyś się wyciągnąć po kolacji na plażę, co? Zachód słońca i w ogóle...
Widziała, jak patrzy na nią wyczekująco i miała świadomość, że wiele odwagi kosztowało go to pytanie. Zauważyła, że mimo pierwszego wrażenia był dość nieśmiały i sympatyczny, miał poczucie humoru... był taki normalny. Z drugiej strony jednak obiecała sobie, że nie będzie się wdawać w ŻADNE wakacyjne romanse. Żadne bliższe nowe znajomości, które mogłyby rozpraszać. Znali się niecałe dwa dni, mogła by pójść z nim na tą plażę i lepiej go poznać - pytanie jak bardzo prosi się to o jakiekolwiek zobowiązania? Czy niebieskooki nie pomyśli sobie Bóg wie czego? Warto zaryzykować?
- Okej. To o której? – Uśmiechnęła się do niego, choć niepewnie i z chwilą zawahania. Niemal natychmiast dostała odpowiedź na swój uśmiech w postaci jego odwzajemnienia. Nie była pewna, czy robi dobrze, ale w końcu raz się żyje. Co może się stać?
Umówili się na dwudziestą trzydzieści, po czym Liam odprowadził Gryfonkę pod jej domek. Wpatrywał się, jak znika w drzwiach, machając mu na pożegnanie.





Szybko wrócił do siebie. Wszedł do swojego pokoju i osłonił drzwi jednym ruchem różdżki. Spojrzał na swoją otwartą walizkę. Na samym wierzchu, niczym czekająca na niego leżała jego czarna szata, którą zakładali wszyscy słudzy Czarnego Pana na spotkania z nim. Maska leżała pod nią, niewidoczna.
Rozejrzał się po pokoju. Nikt tu nie wchodził, był tego pewien. Spojrzał w lustro i przyjrzał się swoim niebieskim oczom.
Zdziwiła go obojętność Malfoy’a na jego wizytę. Nie poznał go? Mało prawdopodobne. Przecież tak dobrze zna jego ojca, on też musiał go kojarzyć. Przynajmniej z widzenia. A jeśli nie? Zresztą, to mało istotne. Ma misję do wykonania i nie zawiedzie swojego Pana, w porównaniu do blondyna. Orientował się, dlaczego nie zabił tego całego dyrektorka Hogwartu. Był za słaby, zbyt wiele rzeczy go rozpraszało. Ale nie odejdzie od swojego potężnego Pana, nie ma takiej opcji, za bardzo się boi jego mocy. Ale cóż – ród Malfoy’ów nie należał do najodważniejszych najwyraźniej.
Zdjął ze swojego lewego przedramienia zaklęcie maskujące. Oh, jak dobrze on potrafił grać. Ta szlama niczego się nie domyślała. Bardzo dobrze, bardzo, bardzo dobrze.
Patrząc na swój mroczny znak, który nosił z wielką dumą uśmiechnął się na samą myśl tego, co czeka jego nową przyjaciółkę w najbliższym czasie.
Nie zawiedzie swojego Pana. Dostanie nagrodę. Jest silny. Umie grać.
- Już niedługo...

1 komentarz:

  1. Ooo nie, ten Liam wcale mi się nie podoba, ani trochę.
    A wydawał się być taki normalny... No, poza tą "księżniczką" ;x

    OdpowiedzUsuń