Wyszedł z domu. Plaża, tak, to jest znakomity pomysł. Na lewe przedramię rzucił zaklęcie maskujące, z którym się nie rozstawał. Nie chciał patrzeć na Mroczny Znak, powód do dumy jego ojca. Ubrany w kolorowe
hawajskie spodenki i zwykłe klapki zamknął drzwi i starannie schował klucze w
kieszeni. Nie darowałby sobie, gdyby znowu je zgubił. A Mandy by go zabiła.
Zabawne, przejmował się „zwykłą, nic nie wartą, mugolską kobietą”. To nie
było w stylu wielkiego Dracona. Czasami słyszał w swojej głowie przesiąknięty
pogardą głos Lucjusza przypominający mu, że ta kobieta jest tylko śmieciem, nic
nie znaczącym robakiem, zagrożeniem. Ignorował ten głos. Nie mógł się nadziwić,
jak bardzo oddziałuje na niego to miejsce. Siedzi tu od czerwca i jest zajęty
tylko sobą i muzyką. Idealny azyl do komponowania, grania, śpiewania. Tylko
matka i ojciec chrzestny wiedzieli o jego pasji. Gdyby ojciec dowiedział się jak bardzo syn
lubował się w mugolskich instrumentach strunowych i klawiszowych… cóż, pewnie dostałby serią Cruciatusów.
Najbardziej dziwiło go to, jak zachowywał się wobec dziewczyn. W Hogwarcie, gdy ujrzał jakąś od razu wiedział, że ona musi wylądować w jego łóżku. I tak się działo - dokładnie tak, jak chciał. A tu? Tak wiele gorących lasek w bikini. Flirtował, to jasne. Ale odkąd tu jest ani jedna nie zaszczyciła obecnością jego łoża. Nie, że nie chciał, ale po prostu nie miał ochoty. Zmieniły się jego priorytety? Najwyraźniej tak. Chwilowo.
Najbardziej dziwiło go to, jak zachowywał się wobec dziewczyn. W Hogwarcie, gdy ujrzał jakąś od razu wiedział, że ona musi wylądować w jego łóżku. I tak się działo - dokładnie tak, jak chciał. A tu? Tak wiele gorących lasek w bikini. Flirtował, to jasne. Ale odkąd tu jest ani jedna nie zaszczyciła obecnością jego łoża. Nie, że nie chciał, ale po prostu nie miał ochoty. Zmieniły się jego priorytety? Najwyraźniej tak. Chwilowo.
Z gitarą na plecach ruszył w stronę plaży. Ośrodek był własnością prywatną,
więc miał też do dyspozycji prywatny kawałek plaży, na której znajdowali się
tylko turyści z niego korzystający. Bardzo dobrze pomyślane, zwłaszcza, że na
jak na dwanaście domków plaża nie była aż taka mała. Spokój, azyl. Dokładnie
tego potrzebuje. Usiadł na piasku pod skupiskiem palm. Jego bez zwątpienia
tutejsze ulubione miejsce. I to nie tylko ze względu na to, że jest zawsze w
cieniu. Miał stąd doskonały widok na całą plażę należącą do ośrodka. To był
również spory plus. Wyciągnął gitarę i rozejrzał się w poszukiwaniu inspiracji.
Od trzech dni miał blokadę twórczą i za cholerę nie mógł się przez nią przebić.
Dostrzegł parę dziadków z wnuczkiem, którzy najwyraźniej przyjechali tu zająć się tym małym szkodnikiem, który ciągle tryskał energią. Rozmawiał z nimi kiedyś, byli sympatyczni, a dzieciak... taki fajny, beztroski.
Dostrzegł parę dziadków z wnuczkiem, którzy najwyraźniej przyjechali tu zająć się tym małym szkodnikiem, który ciągle tryskał energią. Rozmawiał z nimi kiedyś, byli sympatyczni, a dzieciak... taki fajny, beztroski.
Draco przymknął oczy. Dzieciak. On też kiedyś takim był. I, cholera on też
chciałby takiego mieć. Ale był niemalże pewien, że nie dożyje tego. Wielka
Bitwa się zbliża, a ON zbiera siły. Tak ogromne siły, tak wielu zwolenników.
„Nie! Nie myśl o tym teraz! Co będzie to będzie. Skup się. A-moll, okej. Co
teraz? C-dur czy fis?”
Usiłował szarpać za pojedyncze struny, bić całe akordy. Nic. Nic nie
trzymało się kupy. Westchnął zrezygnowany i odłożył gitarę na bok. Biegał
wzrokiem po plażowiczach, aż jego uwagę przyciągnęło małżeństwo stojące nad
brzegiem plaży. Kobieta miała może około czterdziestki, chyba nawet była w
wieku Mandy. Mężczyzna był starszy, jednak niewiele. Wyglądali na cholernie z
siebie zadowolonych. W ręku trzymali po wiaderku pełnym morskiej wody... Uśmiechnął się łobuzersko, gdy zdał sobie sprawę z tego, co planuje tych dwoje ludzi.
Obserwował, jak małżeństwo kieruje się w kierunku młodej, brązowowłosej dziewczyny z chytrymi uśmiechami na twarzach. Nastolatka spała na kocu. Najwyraźniej odpłynęła przy opalaniu. Jej klatka piersiowa unosiła się w spokojnym i równomiernym rytmie. Swoją drogą, bardzo ponętna klatka piersiowa, jak udało mu się zauważyć. Z lekkim napięciem obserwował jak dorośli ludzie stoją z wiaderkami nad, jak udało mu się domyślić, ich córką. Rozbawiony nie mógł się doczekać reakcji dziewczyny.
Obserwował, jak małżeństwo kieruje się w kierunku młodej, brązowowłosej dziewczyny z chytrymi uśmiechami na twarzach. Nastolatka spała na kocu. Najwyraźniej odpłynęła przy opalaniu. Jej klatka piersiowa unosiła się w spokojnym i równomiernym rytmie. Swoją drogą, bardzo ponętna klatka piersiowa, jak udało mu się zauważyć. Z lekkim napięciem obserwował jak dorośli ludzie stoją z wiaderkami nad, jak udało mu się domyślić, ich córką. Rozbawiony nie mógł się doczekać reakcji dziewczyny.
Kobieta skinęła głową. Na ten sygnał dwójka dorosłych ludzi przechyliła
wiaderka.
Pisk, jaki dobiegł do jego uszu spowodował nagły atak śmiechu.
Pisk, jaki dobiegł do jego uszu spowodował nagły atak śmiechu.
- MAMOO! ZABIJĘ WAAAS! – Brązowowłosa rzuciła się w pogoń za rodzicami.
Próbowała udawać złą, ale po chwili już śmiała się wniebogłosy. Zazdrościł tej
rodzinie. Byli tak normalni, tak szczęśliwi...
Podniósł do ust butelkę wody mineralnej, którą wyciągnął z pokrowca na gitarę.
Kątem oka widział, jak ojciec podniósł córkę z ziemi i przerzucił ją sobie przez ramię, niosąc do wody. A ta, wyraźnie protestowała.
- To jak Hermiono?! – krzyknął. Malfoy opluł się wodą. – Raz, dwa... TRZY! – Brunetka z krzykiem wylądowała w wodzie.
Kątem oka widział, jak ojciec podniósł córkę z ziemi i przerzucił ją sobie przez ramię, niosąc do wody. A ta, wyraźnie protestowała.
- To jak Hermiono?! – krzyknął. Malfoy opluł się wodą. – Raz, dwa... TRZY! – Brunetka z krzykiem wylądowała w wodzie.
- Kurwa mać. – Skwitował blondyn z nietęgą miną. To nie mogła być zbieżność imion.
- Miona?
Dziewczyna obróciła głowę w kierunku rodziciela, patrząc się na niego pytającym wzrokiem.
- Nie zaśpij na śniadanie. – Posłał jej ciepły uśmiech, który odwzajemniła. Po chwili razem z Jane zniknął w swoim domku.
Brązowooka weszła do mieszkania. Nie była zmęczona, co ją dziwiło. Weszła po stopniach na górę. Trafiła do pokoju i założyła na siebie zwykłą białą bluzkę na krótki rękaw. Robiło się późno i ochłodziło się. Jednak gdy na plaży o godzinie dwudziestej drugiej jest dwadzieścia siedem stopni to mimo wszystko nie można rzec, że jest zimno. Otworzyła drzwi balkonowe i stanęła na brązowych kafelkach, opierając się o drewnianą balustradę. Tu było tak... magicznie. Ale nie magicznie, w sensie magicznie, tylko w sensie niesamowicie. Sądziła, że Hogwart był miejscem tak pięknym, że żadne inne go nie pobije. Jednak, pomimo że Hogwart to klasa sama w sobie, to tutaj czuła się... prawdziwą sobą.
Dziewczyna obróciła głowę w kierunku rodziciela, patrząc się na niego pytającym wzrokiem.
- Nie zaśpij na śniadanie. – Posłał jej ciepły uśmiech, który odwzajemniła. Po chwili razem z Jane zniknął w swoim domku.
Brązowooka weszła do mieszkania. Nie była zmęczona, co ją dziwiło. Weszła po stopniach na górę. Trafiła do pokoju i założyła na siebie zwykłą białą bluzkę na krótki rękaw. Robiło się późno i ochłodziło się. Jednak gdy na plaży o godzinie dwudziestej drugiej jest dwadzieścia siedem stopni to mimo wszystko nie można rzec, że jest zimno. Otworzyła drzwi balkonowe i stanęła na brązowych kafelkach, opierając się o drewnianą balustradę. Tu było tak... magicznie. Ale nie magicznie, w sensie magicznie, tylko w sensie niesamowicie. Sądziła, że Hogwart był miejscem tak pięknym, że żadne inne go nie pobije. Jednak, pomimo że Hogwart to klasa sama w sobie, to tutaj czuła się... prawdziwą sobą.
Zmieniła się przez ostatnie dwa lata. Nadal kochała książki, to jasne.
Uwielbiała chłonąć wiedzę, biegając wzrokiem po linijkach tekstu opasłych ksiąg.
Nie wyobrażała sobie życia bez zapachu pergaminu i odgłosu skrobania pióra, które kreśliło
coraz to nowe, nieskazitelne zdania. Lubiła wiedzieć więcej, niż inni, musiała
to przyznać. A jeszcze bardziej lubiła się tym wywyższać.
Te cechy panny Granger zawsze będą częścią niej. Ale mimo to zmieniła się. Potrafi się postawić, stać przy swoim, odpyskować. Nauczyła się przeklinać, choć robi to wtedy, gdy jest naprawdę konieczne. Po sześciu latach pakowania się w kłopoty wraz z przyjaciółmi życie nauczyło ją stanowczości, najwyraźniej. Zaczęła również dostrzegać obecność chłopców w jej towarzystwie... Co nie znaczy oczywiście, że zrobił się z niej plastikowy pustak ala Pansy Parkinson, nie. Tego w życiu nie można o niej powiedzieć. Zapuściła włosy, które z reguły sięgały ramion i puszyły się niesamowicie. Teraz są już do talii i ich naturalny skręt poprawił się, ujarzmiając odrobinkę szopę na głowie Hermiony. Ale tylko odrobinkę - panna Granger nauczyła się, że z naturą nie należy walczyć, trzeba ją zaakceptować. Stara się bardziej dbać o swój wygląd, ale nadal uważa, że makijaż to zło, a na swoje włosy nadal niewiele może poradzić. A to chyba o czymś świadczy. Nie zrobiła się z niej modelka. Gdy ma włożyć na siebie sukienkę... cóż, zdecydowanie woli krótkie spodenki i zwykły t-shirt. Wygoda jest ważniejsza od piękna. Zresztą, nad czym się tu rozwodzić? Hermiona zawsze pozostanie Hermioną z miękkim sercem, pełnym miłości do książek.
Te cechy panny Granger zawsze będą częścią niej. Ale mimo to zmieniła się. Potrafi się postawić, stać przy swoim, odpyskować. Nauczyła się przeklinać, choć robi to wtedy, gdy jest naprawdę konieczne. Po sześciu latach pakowania się w kłopoty wraz z przyjaciółmi życie nauczyło ją stanowczości, najwyraźniej. Zaczęła również dostrzegać obecność chłopców w jej towarzystwie... Co nie znaczy oczywiście, że zrobił się z niej plastikowy pustak ala Pansy Parkinson, nie. Tego w życiu nie można o niej powiedzieć. Zapuściła włosy, które z reguły sięgały ramion i puszyły się niesamowicie. Teraz są już do talii i ich naturalny skręt poprawił się, ujarzmiając odrobinkę szopę na głowie Hermiony. Ale tylko odrobinkę - panna Granger nauczyła się, że z naturą nie należy walczyć, trzeba ją zaakceptować. Stara się bardziej dbać o swój wygląd, ale nadal uważa, że makijaż to zło, a na swoje włosy nadal niewiele może poradzić. A to chyba o czymś świadczy. Nie zrobiła się z niej modelka. Gdy ma włożyć na siebie sukienkę... cóż, zdecydowanie woli krótkie spodenki i zwykły t-shirt. Wygoda jest ważniejsza od piękna. Zresztą, nad czym się tu rozwodzić? Hermiona zawsze pozostanie Hermioną z miękkim sercem, pełnym miłości do książek.
Spojrzała na zachodzące słońce. Przepiękny widok.
- Spacer. – Mruknęła sama do siebie zamyślona, postanawiając, jak spędzi
końcówkę tego dnia. Chwyciła klapki, zamknęła drzwi i skierowała swoje kroki w
stronę plaży. Lekki wiaterek delikatnie podwiewał jej włosy, powodując
delikatny uśmiech na jej twarzy. Oczy błyszczały radością. Nie wierzyła, że bez
chłopaka u boku może być tak szczęśliwa... Zapewne siostry Patil wyśmiałyby ją za to stwierdzenie.
Rozejrzała się. Słońce już prawie schowało się za horyzont. Postanowiła
usiąść i popatrzeć na nie jeszcze chwilę. Ruszyła w stronę kilku palm, zwarcie
rosnących obok siebie po czym usiadła na piasku. Przymknęła oczy i rozkoszowała
się wieczornym powietrzem Egiptu.
Draco szedł właśnie z gitarą w stronę swojego ulubionego miejsca na plaży.
Nie spodziewał się nikogo o tej porze, więc jego zdziwienie było o tyle
większe, że dojrzał już z daleka tę niesforną burzę brązowych loków.
- Kurwa – przeklął pod nosem kolejny już raz dzisiaj. Stanął, zwątpił. Jak miał się przy niej
zachowywać? Przecież logiczne jest, że mieszkając obok siebie, żyjąc na terenie
jednego ośrodka, jednej plaży będą się widywać. Ma być zimnym, chamskim
draniem, czy udawać przyjaznego mugola? Obiecał sobie, że nic, nawet magia nie
spieprzy mu tych wakacji. Ale, do cholery nie spodziewał się tu czarownicy. I
to jeszcze tak znienawidzonej, przemądrzałej czarownicy. Szlamy, tak właściwie. Mógł to jeszcze
przemyśleć, odwlec. Tak przynajmniej myślał, dopóki nie dostrzegł, że Granger się
w niego wpatruje. – No to pozamiatane. Miejmy to za sobą. – mruknął nieco
złośliwie i ruszył w stronę gryfonki.
Spoglądała w stronę stojącego jakieś sto metrów od niej chłopaka. Blondyn.
Nie wiedziała dlaczego, ale kojarzyła jego kolor włosów, posturę. Wyglądał,
jakby toczył bitwę w swojej głowie. Sam ze sobą. Po chwili zaczął iść w jej
stronę. Nie wiedziała dlaczego, ale zaczęła się denerwować. Nerwowo przeczesała
włosy dłonią, choć wiedziała, że po całym dniu wrażeń każdy sterczy w inną
stronę. Nieznajomy ciągle zmniejszał dystans między nimi. Lustrował ją
wzrokiem, czuła to. Nie wytrzymała presji, spłoszyła się. Odwróciła wzrok w
inną stronę. Czuła, jak siada obok niej. Nie wiedziała dlaczego, ale nie miała
odwagi na niego spojrzeć. Usłyszała, że odłożył gitarę na piasek i westchnął,
jakby rozbawiony.
- Co za zbieg okoliczności, prawda Granger? – Usłyszała. Jej oczy
rozszerzyły się ze zdziwienia, gdy jej mózg zarejestrował do kogo należał ten
głos. – Zdziwiona? – Zapytał, widząc jak gapi się na niego, nie wiedząc co
powiedzieć. – Ja też.
- MALFOY?! – To było jedyne, co była w stanie powiedzieć. Blondyn zaśmiał się pod nosem złośliwie.
- Jaka elokwencja...
- Co ty tu do kurwy nędzy robisz?! – Widział, że się wściekła. Widział, jak dyskretnie zaciska rękę na różdżce schowanej w tylnej kieszeni spodenek. I czerpał z tego nieziemską radość połączoną z rozbawieniem.
- Ty przeklinasz?
- Okazjonalnie. – warknęła. No... JASNY GWINT! Zero magii, stoicki spokój i Malfoy w gratisie. Bosko. Najwyraźniej Merlin robił sobie z niej niezłe jaja i miał z tego wielką uciechę. Dlaczego, do cholery, no dlaczego?
- Świat jest taki duży... Serio, naprawdę. Ogromny. Dlaczego nie mogłeś sobie wybrać innego miejsca, do cholery?! – Była tak bardzo wściekła, że aż się uśmiechnął. Nadal nie puściła rękojeści różdżki. Nie wiedział, że stać ją na takie odzywki. A ten jad w jej głosie, ironia... Nie spodziewał się takiego miłego przyjęcia.
- Mógłbym zadać ci to samo pytanie – stwierdził z ironicznym uśmiechem na twarzy. - Możesz być spokojna, gdybym miał cię zabić, już byś nie żyła.
Obserwował ją uważnie. Wyraźnie nie chciała, żeby na nią tak patrzył, bo na jej twarz wpełzły różowe rumieńce. Zaciskała zęby, usiłując pogodzić się z jego obecnością. I nadal nie poluzowała uścisku na magicznym instrumencie. Miał wrażenie, że zaraz się popłacze ze złości, bo oczy jej się dziwnie zaszkliły.
-Na ile zostajesz? – zapytała, usiłując mu pokazać swoją siłę. Chciała pokazać mu swoją pogardę, złość, obrzydzenie, tak jak on jej to okazywał przez ostatnie sześć lat. Miała nieziemską ochotę przyłożyć mu różdżkę do gardła... i... Może nie do końca jej wychodziło to obrzydzenie i pogarda, ale zaistniała sytuacja wyraźnie przerosła jej możliwości poziomem frustracji. Poza tym miała nadzieję, że jutro go tutaj już nie będzie. Ewentualnie, jeśli nie jutro, to pojutrze.
- Do piętnastego sierpnia – odparł beztrosko wiedząc po jej minie, że ona również będzie znosić jego towarzystwo jeszcze przez cztery tygodnie. Wyraźnie słyszał, jak pod nosem wyrzuca z siebie siarczystą wiązankę przekleństw. Nie spodziewał się nawet, że zna niektóre z tych słów. Tymczasem usłyszał je z jej ust.
- Nie musisz się martwić, kochana szlamo, nie będę ci przeszkadzał w spędzaniu wakacji. – Zgromiła go wzrokiem. Zawsze tak robiła, gdy usłyszała słowo „szlama” z jego ust. Jednak widział w jej spojrzeniu nutkę zdziwienia. – Jestem tu, aby odpocząć, a nie brudzić sobie ręce twoim szlamem, nieczystą krwią i...
- W takim razie po co tu siedzisz? – Przerwała mu, pyskując. Mógł wyczytać z jej twarzy, że jej poziom agresji niebezpiecznie wzrasta.
- Zajęłaś mi miejsce.
Bum. Poziom agresji przekroczył poziom opanowania.
- Spierdalaj! – rzuciła do niego, po czym szybko podniosła się na nogi. Odeszła kilka kroków, jednak po chwili stanęła w miejscu. Obróciła się w jego stronę z nienawiścią w oczach.
- Tego szukasz? – Uśmiechając się ironicznie w ręku trzymał jej klapki.
- Ughhhrr!! – Wydała z siebie bliżej nieokreślone warknięcie. Podbiegła do niego i wyrwała mu swoje obuwie z ręki. Obróciła się i szybkim krokiem odeszła.
- „Dziękuję” się mówi! – krzyknął za nią. W odpowiedzi stanęła i pokazała mu środkowy palec. Przez moment patrzył, jak odchodzi. Jak bardzo próbuje ulżyć swojej wściekłości.
- MALFOY?! – To było jedyne, co była w stanie powiedzieć. Blondyn zaśmiał się pod nosem złośliwie.
- Jaka elokwencja...
- Co ty tu do kurwy nędzy robisz?! – Widział, że się wściekła. Widział, jak dyskretnie zaciska rękę na różdżce schowanej w tylnej kieszeni spodenek. I czerpał z tego nieziemską radość połączoną z rozbawieniem.
- Ty przeklinasz?
- Okazjonalnie. – warknęła. No... JASNY GWINT! Zero magii, stoicki spokój i Malfoy w gratisie. Bosko. Najwyraźniej Merlin robił sobie z niej niezłe jaja i miał z tego wielką uciechę. Dlaczego, do cholery, no dlaczego?
- Świat jest taki duży... Serio, naprawdę. Ogromny. Dlaczego nie mogłeś sobie wybrać innego miejsca, do cholery?! – Była tak bardzo wściekła, że aż się uśmiechnął. Nadal nie puściła rękojeści różdżki. Nie wiedział, że stać ją na takie odzywki. A ten jad w jej głosie, ironia... Nie spodziewał się takiego miłego przyjęcia.
- Mógłbym zadać ci to samo pytanie – stwierdził z ironicznym uśmiechem na twarzy. - Możesz być spokojna, gdybym miał cię zabić, już byś nie żyła.
Obserwował ją uważnie. Wyraźnie nie chciała, żeby na nią tak patrzył, bo na jej twarz wpełzły różowe rumieńce. Zaciskała zęby, usiłując pogodzić się z jego obecnością. I nadal nie poluzowała uścisku na magicznym instrumencie. Miał wrażenie, że zaraz się popłacze ze złości, bo oczy jej się dziwnie zaszkliły.
-Na ile zostajesz? – zapytała, usiłując mu pokazać swoją siłę. Chciała pokazać mu swoją pogardę, złość, obrzydzenie, tak jak on jej to okazywał przez ostatnie sześć lat. Miała nieziemską ochotę przyłożyć mu różdżkę do gardła... i... Może nie do końca jej wychodziło to obrzydzenie i pogarda, ale zaistniała sytuacja wyraźnie przerosła jej możliwości poziomem frustracji. Poza tym miała nadzieję, że jutro go tutaj już nie będzie. Ewentualnie, jeśli nie jutro, to pojutrze.
- Do piętnastego sierpnia – odparł beztrosko wiedząc po jej minie, że ona również będzie znosić jego towarzystwo jeszcze przez cztery tygodnie. Wyraźnie słyszał, jak pod nosem wyrzuca z siebie siarczystą wiązankę przekleństw. Nie spodziewał się nawet, że zna niektóre z tych słów. Tymczasem usłyszał je z jej ust.
- Nie musisz się martwić, kochana szlamo, nie będę ci przeszkadzał w spędzaniu wakacji. – Zgromiła go wzrokiem. Zawsze tak robiła, gdy usłyszała słowo „szlama” z jego ust. Jednak widział w jej spojrzeniu nutkę zdziwienia. – Jestem tu, aby odpocząć, a nie brudzić sobie ręce twoim szlamem, nieczystą krwią i...
- W takim razie po co tu siedzisz? – Przerwała mu, pyskując. Mógł wyczytać z jej twarzy, że jej poziom agresji niebezpiecznie wzrasta.
- Zajęłaś mi miejsce.
Bum. Poziom agresji przekroczył poziom opanowania.
- Spierdalaj! – rzuciła do niego, po czym szybko podniosła się na nogi. Odeszła kilka kroków, jednak po chwili stanęła w miejscu. Obróciła się w jego stronę z nienawiścią w oczach.
- Tego szukasz? – Uśmiechając się ironicznie w ręku trzymał jej klapki.
- Ughhhrr!! – Wydała z siebie bliżej nieokreślone warknięcie. Podbiegła do niego i wyrwała mu swoje obuwie z ręki. Obróciła się i szybkim krokiem odeszła.
- „Dziękuję” się mówi! – krzyknął za nią. W odpowiedzi stanęła i pokazała mu środkowy palec. Przez moment patrzył, jak odchodzi. Jak bardzo próbuje ulżyć swojej wściekłości.
Wziął gitarę na kolana. Szarpnął trzy struny. Tak! To było to!
- NIE WIEM, W CO TY GRASZ! – Wykrzyczała, patrząc w niebo. – ALE SKOŃCZ TO, DO CHOLERY! – Tupnęła ze złości nogą i zaczęła biec w stronę swojego domku.
Draco pokiwał głową z niedowierzaniem.
- Wariatka. – Skwintował, po czym wsadził ołówek między zęby.
Szarpał kolejne struny, wyciągał ołówek i zapisywał nuty na kartkach papieru. Fis-dur, a-moll, B-dur... Złapał dłonią dwunasty próg gitary i pociągnął za kolejne struny. Czuł, jak jego blokada ustępuje. Natchnienie wróciło i miało się dobrze.
- NIE WIEM, W CO TY GRASZ! – Wykrzyczała, patrząc w niebo. – ALE SKOŃCZ TO, DO CHOLERY! – Tupnęła ze złości nogą i zaczęła biec w stronę swojego domku.
Draco pokiwał głową z niedowierzaniem.
- Wariatka. – Skwintował, po czym wsadził ołówek między zęby.
Szarpał kolejne struny, wyciągał ołówek i zapisywał nuty na kartkach papieru. Fis-dur, a-moll, B-dur... Złapał dłonią dwunasty próg gitary i pociągnął za kolejne struny. Czuł, jak jego blokada ustępuje. Natchnienie wróciło i miało się dobrze.
Zaczęłam się śmiać, kiedy przeczytałam Twój komentarz u mnie. Wiesz dlaczego? Bo wczoraj po południu zaczęłam czytać Twój blog i skończyłam ten rozdział, który właśnie komentuję :D Więcej napiszę Ci, kiedy skończę całe opowiadanie! :3
OdpowiedzUsuńHahaha naprawdę?! :D Jestem w szoku! Ciągnie swój do swego, najwyraźniej :) Z niecierpliwością czekam na Twoją opinię! :)
UsuńJej, znalazłam Twoje opowiadanie przed momentem i naprawdę mi się podoba ;) Miło zobaczyć takiego... innego Dracona. No i po raz pierwszy chyba to Hermiona była tą bardziej wredną i mniej kulturalną.
OdpowiedzUsuńEgipt, plaża, wakacje... Jestem ciekawa, co będzie dalej ;)
jeśli chcesz, to wpadnij do mnie, zajmuję się tą samą tematyką :
www.w-rekach-losu.blogspot.com
No i lecę czytać dalej ;)